niedziela, 29 grudnia 2013

Mała Wielka Fotografia

*)


Na jednym ze zdjęć widzimy kadr, który wydaje nam się znany, może mieliśmy go przed oczami podczas przeglądania jakiegoś almanachu światowej fotografii. Fotografia wykonana została w słoneczny letni dzień, widzimy niemal pustą ulicę, gdzieś w dali przemykają przechodnie, tło stanowią stare zaniedbane kamieniczki i bruk ulicy, w centrum kadru wolno idzie chłopiec z wielką kanką mleka, sylwetka chłopca sugeruje, że naczynie  jest pełne, zapora z rur na rogu ulicy oraz ostre cienie podkreślają kompozycję. Kadr nie przypadkowy, możemy się domyślać, że autor od dawna chciał wykonać zdjęcie tego miejsca, czekał tylko na dopełnienie kadru w postaci chłopca z kanką. Bardziej prawdopodobnym jest, że chłopiec codziennie pokonywał swoją mleczną trasę i fotograf po prostu przygotował statyw i aparat a potem po prostu złapał swój decydujacy moment? Fotografia wydaje się być zrobiona w latach 50-60 ubiegłego wieku. Nie jest to jednak nieznane, dopiero co odkryte zdjęcie André Kertésza albo Cartier-Bressona. Również prezentowane na tej samej wystawie nocne zdjęcia wcale nie wyszły z paryskiej pracowni Brassai'a.





Autorem tych wysmakowanych fotografii jest gnieźnianin Stanisław Kubacki (1921-1984). Fotograf, który podczas całej swej drogi twórczej dążył do doskonałości. Syn Stanisława - Leszek, opowiadał mi wczoraj jak ojciec metodycznie, wielokrotnie z różnych pozycji wykonywał zdjęcia  tego samego motywu, czego zapisem są setki wglądówek w domowym archiwum. Następnie wiele godzin spędzał w ciemni aby dobrać właściwą dla wybranego kadru gradację papieru. W końcu po wielu próbach powstawała ta jedna akceptowalna odbitka.





Wystawa fotografii Stanisława Kubackiego otwarta została wczoraj w Galerii Pod piątką, w samym centrum Gniezna, kilka kroków od katedry. Zaprezentowany jest tam skromny wybór z ogromnej spuścizny fotograficznej Stanisława Kubackiego: dokument fotograficzny, fotoreportaż, a także zestaw portretów oraz pejzaże miejskie i krajobrazy rustykalne.**) Autorka tekstu do towarzyszącego wystawie katalogu - dr Grażyna Gajewska - wyodrębnia z tej spuścizny trzy wyraźnie dominujące tematy: Gniezno, Rytmy i Ludzie oraz zwróciła szczególna uwagę na uczucie nostalgii jakiej ulegamy podczas obcowania ze zdjęciami Kubackiego.

*)


W ramach gatunków i swoich tematów Stanisław Kubacki poszukiwał nowego widzenia rzeczywistości - odkrywał w niej bowiem niedostrzegalny na co dzień ład estetyczny. Utrwalał go w niejednokrotnie zaskakujący sposób - odmiennie od przyjętych wtedy niemal powszechnie kanonów amatorskiego piktorializmu i socrealizmu - na przykład za pomocą złamanej perspektywy, nieoczekiwanego kąta ustawienia obiektywu, zmiennej gry światła. Powiedzmy że robił to tak, jak na zdjęciu przedstawiającym zwykłych ludzi na zwykłej ulicy, tyle że oglądanej z góry. Odnajdował własną kompozycyjną harmonię w otaczającym go świecie, a więc właśnie w krzywiźnie ulic, w potoku czy w elementach architektury. Kazał widzowi zobaczyć schody tam, gdzie istniał tylko rysowany ostrym słońcem cień parkanu.***)







-----
*) Stanisław Kubacki. Reprodukcja ze strony WBPiCAK w Poznaniu.
**) Stanisław Kubacki. Fotografie - tekstu Leszka Kubackiego pod redakcją Krzysztofa Szymoniaka na stronie wbp.poznan.pl 
***) Tamże


poniedziałek, 23 grudnia 2013

Na święta i nowy Rok



...a w fotografom ponadto życzę - 
udanych kadrów, nowych inspiracji,
śmiałych marzeń,
nieustającej radości fotografowania,
odwagi do przekraczania estetycznych granic. L



wtorek, 17 grudnia 2013

Gabinet fotograficznych osobliwości




Na 8. Biennale Fotografii udało się dojechać dopiero w następny weekend, dwa dni przed ostatecznym zdejmowaniem wystaw. Zobaczyłem w Poznaniu kilka prac i projektów, które utwierdziły mnie w jeszcze bardziej w przekonaniu, że to co na co dzień robię w fotografii to kierunek właściwy, mimo że ostatnio nawet najbliższe mi osoby krytykują a czasem, i obśmiewają me ostatnie prace.





W Arsenale natknąłem się kilku oryginałów Miroslava Tichego (1926-2011), fotografa którego twórczość szczerze podziwiam od czasu gdy po raz pierwszy natrafiłem na jego zdjęcia w necie. Niewielu w historii tego medium obrało i realizowało tak konsekwentnie drogę fotografii  powszechnie nieakceptowanej, skrajnie brzydkiej i nieestetycznej. W swoim  anarchizmie wizualnym poszedł najdalej,  można by powiedzieć gorzej już nie można!






Jego antyestetyka wynikało również z biedy, która była jego świadomym wyborem. Tichý zdecydował się na egzystencję na marginesie społeczeństwa,  poza systemem, poza wszystkimi intratnymi układami... i  konsekwentnie nie dawał dupy.
Odkryty dopiero w tym wieku, Miroslav Tichý był profesjonalnym artystą malarzem, z dyplomem praskiej Akademii. Jednak zakopał się na prowincji gdzie uprawiał SWOJĄ fotografię, nie akceptując zasad dominujących w świecie czeskiej sztuki i polityki lat 60 i 70 XX wieku. Przez lata mieszkańcy Kyjova uważali go za nieudacznika, dziwaka, kloszarda a nawet chorego psychicznie - postrzegany był jako niegroźny element  lokalnego folkloru. Artystę interesował w zasadzie tylko jeden temat - młode kobiety i dziewczęta, to była jego  największa fascynacja. Fotografował je  ukradkiem,  w miejscach publicznych na ulicy, parku i basenie.  Jak na voyeura przystało często wystarczały mu same nogi lub pupy. Tichý fotografował własnoręcznie zrobionymi aparatami, konstruował je z tego co znalazł na śmietniku - z odpadów, kartonu, szkiełek, drutu, sznurka. One same są niepowtarzalnymi obiektami fotografii ubogiej. Wywoływał w wiaderku i garnkach, które po prostu znalazł. 







Zdjęcia Tichego są więc niedoskonałe, wręcz niedobre, rozmyte i nieostre, porysowane, brudne, niedowołane do tego oprawione we własnoręcznie wyrysowane, często pogniecione ramki.  Jego fotografie mogą wyglądać naiwnie, ale są produktem starannie zaaranżowanej serii błędnych działań, które zaczynały się w momencie skonstruowania niedoskonałej kamery.
Żadna reprodukcja nie jest wstanie oddać w pełni wrażeń jakie odczuwamy w bezpośrednim kontakcie z oryginalnymi pracami Tichego. Gdyby nie jego wykształcenie i świadomość artystyczna można by powiedzieć, że był Nikiforem czeskiej fotografii. Z kolei jego voyeryzm, fetyszyzm i fascynacja zmysłową kobiecością, umiejscawiają go blisko Bruno Schulza.


Stan rzeczy. Wojciech Luchowski manager Galerii Fotografii pf



Fragmenty ekspozycji Stan rzeczy, 14.12.2012



W CK Zamek prezentowana była wystawa przygotowaną przez Jarosław Klupsia i Marka Noniewicza. Kuratorzy sami interesują się i uprawiają stare techniki fotograficzne od lat uważnie obserwuję ich działania i po cichu im kibicuję. Na wystawie Stan rzeczy zaprezentowali prace artystów tworzących poza głównym nurtem ale odmiennie niż Tichy od wielu lat pracujący nad uzyskaniem doskonałej fotografii. Stałem tam porażony dokładnością szczegółów papierowych, solnych pozytywów z negatywów kolodiowych Ostermanów, który nawet w kompozycjach i tematach nawiązują do początków fotografii.
Wystawa była podróżą w świat prafotografii, podziwialiśmy subtelność obrazu kalotypowego, niejednoznaczność gumy, wciągającą nas magię dagerotypu a nawet symboliczne kompozycje pinholowe.




Wisienką na torcie była wystawa anomaliów z Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu - Archiwum zoologiczne Wiesława Rakowskiego. Okazuje się, że całkiem przypadkowo zdjęcia Rakowskiego stały się unikatowym wizualnym zapisem czasów, pomysłów i bardzo charakterystycznego sposobu na wyjaśnianie świata natury.*)





I jeszcze wystawa polskich polaroidów  - INSTANT CURIOSITIES -  przygotowana przez Witolda Kanickiego. Byliśmy z nim umówieni na 7 grudnia ale niestety orkan Ksawery nie pozwolił abyśmy obejrzeli wystawę oprowadzeni przez jej kuratora. Polaroid to chyba najprostszy choć dość drogi sposób uprawiania sztuki. W zasadzie wszystko co wyjdzie z aparatu natychmiastowego może być od razu wieszane na wystawie. Polaroidy nawet nie udane są dobre.


Jakub Czyszczoń, Bez tytułu, 2013
(źródło: materiały prasowe organizatora)


W czasach rozkwitu tej technologii na zachodzie, u nas była ona praktycznie nieosiągalna. Próba wyprodukowania i wprowadzenia na rynek radzieckiego aparatu Moment okazała się fiaskiem z powodu niskiej jakości i wysokiej ceny produkcji i eksploatacji. Wśród prac zgromadzonych na parterze Arsenału największe wrażenie zrobiły na mnie prace Marka Gardulskiego, pozytywy reprodukowane z czarno-białej negatywowej kliszy polaroida. Jakość obrazu, jego ostrość i równowaga tonalna są trudne do powtórzenia.
Tegoroczne Biennale jest dla mnie najciekawsze od wielu lat, może dlatego że znalazłem odbicie wielu moich prywatnych poszukiwań...
Towarzyszący 8. Biennale 400 stronicowy katalog sam w sobie może być źródłem potężnej liczby informacji i inspiracji dla każdego niemal miłośnika fotografii. Z Poznania wyjechałem z kilkoma kilogramami katalogów i literatury o sztuce, półka z przecenami w Arsenale jest nie do przecenienia.

__________

wtorek, 10 grudnia 2013

W poszukiwaniu sacrum.


Licheń 2011 r.  obraz żelatynowo-srebrowy,  40x30 cm

Polska jest chyba jednym z nielicznych krajów, w których buduje się jeszcze nowe świątynie chrześcijańskie, niemal każdy proboszcz chciałby pozostać w pamięci swoich parafian księdzem-budowniczym. Z kolei architekt nowego kościoła działa z przekonaniem, że przyszła budowla ma wspomagać osiągnięcie sacrum. Bywają z tym często problemy, bowiem szczera religijność przesłania kwestie estetyki. Takim przypadkiem może być sanktuarium w Licheniu. Eklektyczne budowle - powstałe w latach 1994-2004 - jak ich otoczenie należą do wielu światów, z pewnością robią wrażenie swoją wielkością ale miejsca naznaczone sacrum znajdujemy raczej w starszym, parafialnym kościele św. Doroty.


Licheń 2011 r.  obraz żelatynowo-srebrowy,  40x30 cm

Na portalu architektów BRYŁA Bazylika Matki Boskiej Bolesnej Królowej Polski w Licheniu - uznana została za monumentalny przykład kiczu rodem z Las Vegas. Projekt Barbary Bieleckiej jest przerysowanym, eklektyczno-historycznym, przypadkowym melanżem form, które nie posiadają w sobie żadnego przesłania dla współczesnego człowieka. Zgodnie z zamysłem architektonicznym bazylika powinna przypominać falujący złoty łan zboża. W rezultacie jest to raczej nieudolna i przeskalowana scenografia architektoniczna niż miejsce do duchowej kontemplacji. Trudno mi się z tym zgodzić, oceny architektury i sztuki z czasem się zmieniają. Gusty też są różne, świadczą o tym choćby komentarze pod cytowanym artykułem. Autor jednego z nich twierdzi, że całkiem niedawno zachwycały bloki Corbusiera a secesja uważana była za styl fatalnego bezguścia. *)




Licheń 2011 r.  obraz żelatynowo-srebrowy,  40x30 cm


Pytając o miejsca święte, naznaczone sacrum, warto odwołać się do Josepha Campbella (1904-1987) wybitnego antropologa, religioznawcy. Campbell zapytany czy dziś są jeszcze na kontynencie amerykańskim święte miejsca? - odpowiada: Było nim miasto Meksyk, jedna z wielkich metropolii świata przed przyjściem Hiszpanów, którzy obrócili je w perzynę. Kiedy Hiszpanie po raz pierwszy ujrzeli Meksyk, albo Tenochtitlan, było to miasto większe niż jakiekolwiek miasto w Europie. I było to miasto święte, z wielkimi świątyniami. Teraz katedra katolicka stoi dokładnie w miejscu, tam gdzie stała świątynia słońca. To jest przykład zawłaszczenia kraju przez chrześcijan. Jak widzisz, przekształcają oni tamten krajobraz w swój krajobraz wznosząc swoją świątynię tam, gdzie kiedyś stała inna świątynia. (...)
MOYERS: Ludzie w pewnym sensie namaszczają ziemię, w której, wierzą, przebywa energia dająca im siłę. Istnieje organiczny związek między ziemią a strukturami, jakie ludzie na niej wznoszą.
CAMPBELL: Tak, ale to się skończyło z powstaniem metropolii. (...)

 
Licheń 2011 r.  obraz żelatynowo-srebrowy,  40x30 cm



 MOYERS: Gdzie są dziś miejsca święte?
CAMPBELL: Nie ma ich. Jest parę miejsc historycznych, które ludzie mogą odwiedzać, aby pomedytować o ważnych rzeczach, jakie ongiś tam się wydarzyły. Możemy na przykład pojechać do Ziemi Świętej, bo tam narodziła się nasza religia. Ale każdy kraj powinien być ziemią świętą. Człowiek powinien w samym krajobrazie odnajdywać symbole tkwiącej w nim życiowej energii. Tak właśnie jest we wszystkich dawnych tradycjach. Uświęcają one własny krajobraz.
Zrobili to na przykład w Islandii pierwsi koloniści, w ósmym i dziewiątym wieku. Swoje osiedla porozmieszczali w odległości 432 000 stóp rzymskich jedno od drugiego (432 000 to ważna liczba mityczna, znana w wielu tradycjach). Cały islandzki krajobraz został uporządkowany wedle takich kosmicznych stosunków, toteż gdziekolwiek w Islandii się obrócisz, zawsze jesteś, by tak rzec (o ile znasz swoją mitologię), w harmonii ze wszechświatem. Ten sam rodzaj mitologii masz w Egipcie, tyle tylko, że tam symbolika przybrała inny kształt, ponieważ Egipt ma kształt nie okrągły, lecz wydłużony. Bogini nieba jest tu więc Świętą Krową - dwiema nogami stoi na południu, dwiema na północy; jest to idea prostokątna, żeby tak powiedzieć. Jeśli idzie o nas, to w zasadzie zatraciliśmy duchową symbolikę naszej własnej cywilizacji. Dlatego jest czymś tak cudownym pojechać do ślicznego francuskiego miasteczka Chartres, gdzie nad wszystkim wciąż jeszcze dominuje katedra i gdzie rozlega się bicie dzwonów, gdy noc przemienia się w dzień, ranek - w południe, i dzień - w noc.


Mogilno 2011, obraz żelatynowo-srebrowy, 24x30 cm

MOYERS: Twierdzisz, że katedra taka jak w Chartres symbolizuje wiedzę o najgłębszym sensie rzeczy, sensie transcendującym wszelkie prawo i obecnym nie tylko w majestatycznych formach kamiennej architektury, ale i w wielkim milczeniu, jakie otacza i zamieszkuje te formy.
CAMPBELL: Ostatecznym odniesieniem duchowym jest zawsze coś poza wszelkim dźwiękiem, milczenie. Pierwszym dźwiękiem jest wcielone słowo. Poza nim jest nieznana i niepoznawalna transcendencja. Można ją określić jako wielkie milczenie albo pustkę, bądź jako transcendentny absolut.**)


Szamotuły, zdjęcie cyfrowe, 2012


 *) BRYŁA. Boże, jakie brzydkie kościoły! 
**) Joseph Campbell. Potęga mitu; Wydawnictwo Znak, Maj 2007, 260 stron, Tłumaczenie: Ireneusz Kania

piątek, 6 grudnia 2013

Rybowo, suplement.







Zdjęcia zrobiłem w Rybowie pod koniec poprzedniej -  długiej zimy. W końcu jednak przyszła wiosna i nie było już pretekstu by te 3 zdjęcia tutaj umieścić. Dzisiaj jednak, co jakiś czas wyglądając za okno, widzę jak nieuchronnie zima wraca. Huragan Ksawery natęża się z minuty na minutę, wszystko jest już zasypane. Jutro mamy wreszcie wybrać się na 8. Biennale Fotografii do Poznania. Miejmy nadzieję, że przez najbliższe godziny Ksawery się uspokoi, nie narobi strat i bez problemu wsiądziemy do szynobusu.



To jedyna ściana pałacu w Rybowie, która się jeszcze się trzyma. Podobno błąd został popełniony już na etapie budowy, użyto cegły kiepskiej jakości, która po latach prostu się rozsypuje a pałac po prostu znika.

 


Zdjęcie analogowe, skan Rossmann, 2013

W grudniu, w okienku muzycznym z prawej strony umieszczać będę kawałki mniej ambitne, za to z pozytywnym przesłaniem. Nie będą to świąteczne covery, przynajmniej do 20 grudnia. Na początek proponuję piosenkę Walking on the Milky Way (1996) brytyjskiego zespołu new-wave Orchestral Manoeuvres in the Dark albo po prostu OMD. Był to jeden z najczęściej granych w radio utworów zespołu, chociaż nigdy nie wszedł na brytyjską listę Top 10. Fragment utworu wykorzystany był w reklamie czekoladowego batonika Mars Milky Way z 1998 r., a  podczas występu w programie Top of the Pops piosenka wykonana była z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej.
W piosenkach OMD znajdujemy zarówno beatlesowskie harmonie jak i fascynacje muzyką elektroniczną - krautrockiem, jest to pop którego słuchania nie trzeba się wstydzić.





niedziela, 1 grudnia 2013

Parki i ogrody. Radziejowice



Kiedy dowiedziałem się, że spędzę dwa dni w Radziejowicach pomyślałem, że warto będzie przywieźć stamtąd kilka ujęć do moich Parków i ogrodów. Niestety czasu na fotografowanie nie było wiele, jedynie kilka minut między wschodem słońca a śniadaniem i zajęciami. Park położony jest nad dużym stawem więc poranne mgły utrzymywały się prze kilka godzin. Nie należę do miłośników mglarstwa, bo ostatecznie na zdjęciu wygląda to na niepotrzebne nadawanie im romantycznej aury i proste efekciarstwo. Z drugiej strony Mglarskie zdjęcia zawsze dobrze świadczą o autorze, któremu udało się przemóc wrodzone lenistwo i opuść wygrzane łóżko, dla wykonania kilku kadrów.

W Radziejowicach głównym obiektem zabytkowym jest zajmujący wiele  hektarów zespół pałacowo-parkowy, składający się z klasycystycznego pałacu, neogotyckiego zameczku, dworku modrzewiowego, domku szwajcarskiego, dawna kuźnia i park ze stawem. Jest też wykonana w latach 70. XX wieku replika murowanego młyna.

W średniowieczu Radziejowice stanowiły rodową własność Junoszów, którzy otrzymywali je od księcia Konrada Mazowieckiego. Ród ten przyjął nazwisko Radziejowski od rzeki Radziejówka (dzisiejsza Pisia). Kronikarz pisał, iż był to starodawny i zamożny ród wieku mego, przedtem senatorzy w ks. Mazowieckim byli, urzędy na sobie znaczne od książąt a potem od królów miewali, jako był Andrzej kasztelanem sochaczewskim. Radziejowscy mieli tutaj swą siedzibę przez 300 lat.




Znaczenie Radziejowic wzrosło po przeniesieniu stolicy z Krakowa do Warszawy, wieś znalazła się w dobrym punkcie na starym piastowskim szlaku. Wielmożni Panowie, w drodze do stolicy często zatrzymywali się w Radziejowicach, gdzie można było odpocząć, dobrze zjeść i napić się.
Atmosfera Radziejowic znacznie nadszarpnięta została aferą związaną z otruciem ostatnich książąt mazowieckich: Stanisława i Janusza.
Minęło wiele czasu aby przywrócić miejscu dawny prestiż ale w końcu się udało. Wielokrotnie gościli tutaj (z całym dworem) królowie Zygmunt III Waza i Władysław IV. Hieronim Radziejowski kazał nawet wmurować tablicę tablicę, na której wyliczone są królewskie wizyty. Urodzony i wychowany w Radziejowicach Hieronim, okazał się jednym z największych krętaczy, awanturników i zdrajców, jakiego zna historia Polski. Zrobił błyskawiczną karierę na dworze króla Władysława IV. On to podburzył króla Szwecji do najazdu na Polskę i wraz z Krzysztofem Opalińskim poddał kraj najeźdźcom. Bardzo dziwne to były czasy, bo po wypędzeniu Szwedów z Polski, Hieronim zamiast zakończyć niesławne życie w więzieniu, oficjalnie przeprosił króla... i został przywrócony do łask a nawet otrzymał województwo inflanckie i włączył się ponownie do życia politycznego. Jego syn Michał, wykształcony w Paryżu, znajdował się pod osobistą protekcją króla Jana III Sobieskiego i został metropolitą gnieźnieńskim oraz prymasem Polski. Po ojcu odziedziczył nie tylko majątek ale i wredny charakter *). Na nim zakończył się ród Radziejowskich herbu Junosza.




Po śmierci prymasa dobra odziedziczyli Prażmowscy. W XVIII wieku wieś przeszła w ręce do hrabiego Aleksandra Ossolińskiego, a następnie wraz z wianem jego córki przeszły na własność rodu Krasińskich. Dzisiejszą klasycystyczna formę pałac zawdzięcza Kazimierzowi i Wawrzyńcowi Krasińskim. Wokół pałacu i zameczku założyli park krajobrazowy. Radziejowice, dogodnie położone, blisko Warszawy odwiedzali liczni goście. Bywali tu literaci, dziennikarze, m.in. Juliusz Kossak, Henryk Sienkiewicz, Lucjan Rydel, Jarosław Iwaszkiewicz i mieszkający w pobliskiej Kuklówce Józef Chełmoński.

Krasińscy byli właścicielami Radziejowic aż do wybuchu II wojny światowej, a po jej zakończeniu dobra zostały upaństwowione. Po ostatniej  wojnie światowej, mocno zrujnowany zespół pałacowy został gruntownie odremontowany ze środków Ministerstwa Kultury i Sztuki. Od 1965 roku pałac zaczął pełnić funkcję domu pracy twórczej dla twórców kultury. Od tego czasu przyjeżdżają tu stołeczni pisarze, publicyści, aktorzy, filmowcy, muzycy i plastycy. Przez trzydzieści lat stałym rezydentem pałacu był Jerzy Waldorff.


Napis na cokole pomnika w Radziejowicach: Edward Krasiński 1870-1940,
przyjaciel artystów, urodzony w Radziejowicach,
zamordowany w Dachau, amor patriae nostra lex**).

Zaraz za bramą wita nas popiersie Edwarda hrabiego Krasińskiego. Ten wielce zasłużony dla kultury polskiej pamiętnikarz, społecznik i mecenas kultury urodził w 1870 roku w Radziejowicach a zmarł w Dachau w 1940 roku. Był ostatnim ordynatem dóbr opinogórskich oraz zarządcą Biblioteki Ordynacji Krasińskich - od 1909 roku do końca życia. Doświadczenie bibliotekarza archiwisty zdobywał jeszcze przed I wojną światową w samym Raperswilu (w Muzeum Narodowym Polskim). Znacznie poszerzył zbiory prowadzonej przez siebie Biblioteki m.in. o kolekcję rękopisów rodziny matki (ze Stadnickich) oraz kolekcje z Radziejowic, Krasnego, Zegrza, Styrdyni. Zgromadził najbogatszą w Polsce kolekcję zbroi epoki napoleońskiej. Osobiście zajmował się badaniami służby wojskowej Wincentego Krasińskiego i Jana Leona Kozietulskiego. Oprócz tego napisał wiele opracowań pamiętnikarskich dokumentujących historię Mazowsza i Warszawy.
Aktywnie uczestniczył w życiu kulturalnym, i był bardzo wpływową postacią postacią, prezesem wielu Towarzystw kulturalnych, współtwórcą Teatru Polskiego. Przyjaźnił się z wieloma artystami i często ich wspierał. Przez wiele lat utrzymywał ścisłe kontakt z Henrykiem Sienkiewiczem. Politycznie sympatyzował z endecją a w latach 20. XX wieku był aktywnym działaczem środowisk katolickich. Edward Krasiński życie zakończył jako więzień w obozu koncentracyjnego w Dachau w 1940 roku. Po jego śmierci zbiory Ordynacji Krasińskich uległy dewastacji; gmach Muzeum i Biblioteki przy ul. Okólnik w Warszawie, wraz ze zbiorami rękopisów Niemcy spalili po upadku powstania warszawskiego.





AmbaSSada

Na najnowszej komedii Juliusza Machulskiego AmbaSSada, co prawda nie śmiałem się do rozpuku, ale ubawiłem się nieźle. Dowcip w tym filmie polega na  słownych i sytuacyjnych skojarzeniach rodem z kabaretu Starszych Panów. Nie każdy dowcip może być zrozumiały przez każdego ale zachować kamienną twarz gdy słyszymy walenie w drzwi i pytanie: Kto tam? a odpowiedzią jest: Aufmachen! Gestapo!...
Juliusz Machulski po raz kolejny wykorzystuje swój ulubiony sposób zawiązania i budowania akcji filmu - umieszczenia swoich bohaterów w nieznanej im odmiennej (alternatywnej?) i obcej rzeczywistości za pomocą np. podróży w czasie w Ile waży koń trojański?AmbaSSadzie. W Sex Misji była to hibernacja, w Kingsajzie napój zmieniający rozmiar. W końcu szatańskiego pomysłu, wręcz surrealistycznego: przedstawiciel wolnego świata Amerykanin odnajduje się w ZSRR w czasach NEP-u - Deja vu. Nie przepadam za prostackim humorem z Killerów ale nawet największym mistrzom zdarzają się wpadki.
Z tego nieprzystawania do obcego sobie świata powstają u Machulskiego zabawne sytuacje komediowe. Pomysł  realizowany przez reżysera jest prosty ale od lat bardzo skuteczny.
Zaskoczeniem, pozytywnym, było obsadzenie w głównych rola niemal nieznanych aktorów Magdaleny Grąziowskiej i Bartosza Porczyka oraz Adama Nergala Darskiego, który tym razem nie pastwi się nad Biblią tylko gra samego Joachima von Ribbentropa. Więckiewicz w podwójnej roli Hitlera i jego sobowtóra Lepke też daje radę... ale to już nie zaskoczenie tylko norma.
Reżyser filmu twierdził w jednym z wywiadów, że Polacy mają ogromne zapotrzebowanie na śmiech. W tym upatruje wyjaśnienia popularności przeciętnych komedii oraz mało zabawnych kabaretów. Machulski stara się wywoływać śmiech w sposób inteligentny i oby dane było mu to robić jak najdłużej. Nie wydaje mi się (jak wielu internautom), aby niestosownym w komedii było zadawanie trudnych pytań w stylu: Kto nam zepsuł patriotyzm? Można by się przyczepić do wielu szczegółowych rozwiązań dramaturgicznych, konkretnych dowcipów i puent a nawet do odsady. Wydaje mi się, że za 10-20 lat ze współczesnej polskiej produkcji filmowej obroni się raczej skromna AmbaSSada a nie gejowskie Płynące wieżowce czy propagandowo-panegiryczny Wałęsa. człowiek z nadziei.





Wszystkie zdjęcia to zeskanowane wglądówki (z papierów plastikowych, stałogradacyjnych Kodaka i Fomy) 18x18 cm.
_______
*) więcej na stronie gminy Radziejowice
**) miłość Ojczyzny naszym prawem.

wtorek, 26 listopada 2013

Epitaph


Las Durowski, jesień 2013. Skan wglądówki 18x18 cm. Stary plastik Kodaka

 
W 1974 roku Robert Fripp wraz z kolegami nagrali ostatnią przed dłuższą przerwą płytę Red, zaledwie 5 utworów ale za to jakie! Kończący płytę Starless nawiązujący do najsłynniejszych dokonań wczesnego okresu grupy King Crimson:  Epitaph czy In the Court of the Crimson King.
Niewiele rzeczy, które słuchałem w latach 70 przetrwało próbę czasu. Wśród nich jest w zasadzie cała twórczość King Crimson a płyta Red w szczególności. Od czasu do czasu wracam do tamtych nagrań bo potrafią tworzyć świetne tło dla wszelkich działań ciemniowych. Ostatnio towarzyszą mi bootlegi z trasy Red z 1974 r. Podczas tournee zarejestrowano 20 koncertów w różnych miast USA i Kanady, w ciągu kilku tygodni, w dużych salach miejskich i mniejszych, w studenckich kampusach. Program każdego koncertu jest inny - złożony jest z utworów ze wszystkich wcześniejszych płyt zespołu. Żadne z wykonań nie jest identyczne ze studyjnym pierwowzorem, dodatkowego smaczku dodają oklaski i reakcje publiczności w przerwach między utworami. Przesłuchałem kilka płyt z tej trasy i jeszcze mi się nie znudziło. Jako uzupełnienie słucham 21st Century Schizoid Band. To zapis koncertowy z Japonii, z 2002 roku, grupy założonej przez Michela Gilesa, któremu udało się zebrać  dawnych członków zespołu King Crimson. Grają utwory z wczesnego okresu działalności King Crimson, a także duetu McDonald and Giles. Atutem jest udział Jakko Jakszyka gitarzysty obdarzonego ciekawym wokalem. W ostatnich latach, kiedy lider King Crimson bardzo ograniczył swoja działalność artystyczną, Jakko Jakszyk podjął sie nie lada wyzwania skłonił Roberta Frippa i kilku byłych muzyków legendarnej grupy do napisania kilku nowych utworów w stylistyce King Crimson i wydania ich na płycie jako  A King Crimson ProjeKct.



Las Durowski, jesień 2013. Skan wglądówki 18x18 cm. Stary plastik Kodaka


Efektem była płyta A Scarcity of Miracles wydana w 2011 roku. Punktem wyjścia stały się wspólne gitarowe, improwizowane sesje Jakszyka z Robertem Frippem. Potem do powstałych w ten sposób nagrań Jakko dołożył partie wokalne i basowe (na początku procesu twórczego on sam grał na basie) oraz perkusyjne sample. Uzyskany w ten sposób efekt był na tyle ciekawy, że Fripp zaproponował, by zrobić z tego regularną płytę. Kolejni muzycy (Mel Collins, Tony Levin i Gavin Harrison) dograli partie instrumentalne i tak oto powstało dzieło wyjątkowe.**)
Nie należy lekceważyć tego co nam leci w tle w czasie ciemniowych sesji. Muzyka bardzo pomoże nam się skupić a w przypadku długotrwałego procesu litowego, jakoś przetrwać te długie minuty zanim pokaże się obraz konkretny.


Grobowiec rodzinny Keglów, jesień 2013. Skan wglądówki 18x18 cm. Stary plastik Kodaka


Jeden z najczęściej fotografowanych obiektów w SC i okolicy to ukryty w lesie monument-grobowiec rodziny Keglów. Kiedyś w tym miejscu był cmentarz, nie ma już po nim śladu, pozostał tylko intrygujący grobowiec rodzinny. Niewiele o nich wiadomo, z nielicznych faktów trudno zbudować historię rodziny. Dość długo popularna była teza, że wywodzili się ze Szwecji i przybyli do Polski w 1620 roku, za czasów Zygmunta III Wazy. Ostatnio okazuje się jednak, że ród pochodził z Niemiec, skąd Keglowie przenieśli się do Polski na początku XVII w.*)

W XIX wieku Keglowie mieszkali w pobliskim dworku w Durowie. Ostatnim polskim burmistrzem miasta, w XIX wieku, był Konstanty Kegel - postać niezwykle zasłużona dla miasta, posiadacz wielu niepospolitych talentów, znany z powodu mocnego charakteru. W latach 90 XIX wieku Keglowie zmuszeni zostali do opuszczenia posiadłości. Dworek i ziemia  przejęte zostały przez państwo pruskie. Prusacy większość pól zalesili a w dworku umieścili nadleśnictwo - siedziba nadleśnictwa znajduje się w tym budynku do dzisiaj. Rodzina słynęła z kultywowania tradycji patriotycznych o czym świadczą napis-sentencja na froncie grobowca oraz  tablice wmurowane w jego ściany, upamiętniające pochowanych tu członków rodziny, m. in. zmarłych w okresie okupacji hitlerowskiej i poległych z bronią w ręku w powstaniu warszawskim. Keglowie bardzo zasłużyli się dla ziemi Pałuckiej i Wielkopolski.


Las Durowski, jesień 2013. Skan wglądówki 18x18 cm. Stary plastik Kodaka


_____________________________________
*) Marcin Moeglich. Tajemnice rodziny Kegel 
**) Recenzja A Scarcity of Miracles

czwartek, 21 listopada 2013

Arkady Fiedler

Wczoraj Jurek Jernas pokazał nam swój najnowszy film Arkady Fiedler - człowiek bez paszportu. Powstaniec wielkopolski, podróżnik, pisarz i korespondent wojenny - Arkady Fiedler to dzisiaj postać trochę zapomniana. Dla ludzie z mego pokolenia, często pierwszym kontaktem z literaturą była lektura Małego Bizona czy Wyspy Robinsona.  


W Muzeum im. Arkadego Fiedlera w Puszczykowie. Foto W.S.


Mało kto wie, że Arkady Fiedler debiutował jako poeta na łamach nie byle jakiego pisma bo poznańskiego Zdroju, pisma ekspresjonistów polskich a na gorąco pisana książka reportaż Dywizjon 303 był w czasach socrealizmu książka zakazaną, na komunistycznym indeksie. Fiedler po zakończeniu wojny postanowił wrócić do Polski mimo, że nie musiał. Ożeniony z Angielką włoskiego pochodzenia, z synami urodzonymi w Anglii mógł tam po prostu zacząć nowe życie. Jak mówi syn Arkady Radosław: Za powrotem przemawiała jednak możliwość kontaktu z kulturą i słowem polskim oraz czytelnikami jego książek. Ojciec czuł się patriotą i bardzo szanował tradycje rodzinne. *)
Dla niego polskość znaczyła bardzo wiele - dodaje Marek Fiedler - Chodził przecież do szkoły niemieckiej, maturę zdawał w języku niemieckim. Polskość była w domu, w rodzinie czy pod rogalińskimi dębami. Traktował to bardzo poważnie.*)




Jeszcze w 1947 roku udało mu się wyjechać do Meksyku ale przez najbliższe lata (do 1956) podróżnik mógł sobie pozwiedzać co najwyżej Kórnik i Rogalin. Właśnie o tych latach unieruchomienia podróżnika  nakręcił film Jurek: Kilka lat temu uświadomiłem sobie, że koniecznie trzeba przypomnieć losy Arkadego Fiedlera (....). Jego działalność powinna być wzorcem dla młodego pokolenia. Czytając jego życiorysy uświadomiłem sobie, że zawsze pomijany jest okres stalinowski. Wtedy już wiedziałem, że film musi opowiadać właśnie o tym najtrudniejszym okresie w jego życiu.



W ubiegłym tygodniu Katarzyna Janowska (dyr TVP Kultura) i Max Cegielski (Hala Odlotów) wydawali się być przerażonymi przejawami faszyzmu w naszym życiu politycznym i codziennym. Zastanowiłem się na czym ten  i faszyzm polega, po czym poznać polskiego współczesnego nacjonalistę. Okazało się to prostsze niż przypuszczałem otóż Faszyści skandują hasło Bóg, honor, ojczyzna!
Obecnie promuje się festiwale kultur mniejszości, romskiej, żydowskiej a kultura polska jest teraz w pogardzie. Wmawiają nam media, że na siłę mamy być nowocześni-europejscy a nie zaściankowi-narodowi. W Polsce europejskość jest nie do pogodzenia z dumą z własnej historii, sztuki, dokonań. Anglicy, Francuzi a nawet Rosjanie  jakoś nie mają z tym problemu.





Duch w narodzie jednak nie ginie. Na spotkanie przyjechała grupa dzieci (wraz ze swoimi opiekunkami) ze Szkoły Podstawowej im. Arkadego Fiedlera w Połajewie. Rzadki to już przypadek, że Paniom chciało się zebrać dużą grupę dzieci i już po lekcjach pojechać autobusem ponad 40 km do Suicide City na spotkanie z autorem filmu o ich patronie. Mało tego dzieci zadawały Jurkowi wiele pytań, na które odpowiedź często nie była łatwa.







Na koniec warto dodać, że Arkady Fiedler był świetnym fotografem o czym świadczy choćby wystawa pt.  Arkady Fiedler - Madagaskar 1937-1938 przygotowana przez w Muzeum pisarza w Puszczykowie i krążąca po Polsce**).
____________
*) Oskar Jernas. Arkady Fiedler człowiek bez paszportu. Poznań 2013
**) Interesujący artykuł o tej wyprawie znaleźć można na stronie National Geographic Polska. Pretekstem wyprawy Fiedlera na Madagaskar było zlecenie rządowe związane z misją sprawdzenia możliwości kolonizacyjnych na wyspie, jaką  zleciło podróżnikowi polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

..: Notatki z prowincji :..

Notatki z prowincji. Listy z Suicide City 1.

Świat się szybko zmienia, zmienia się internet, powoli zmienia się i ten blog. Od jakiegoś czasu staje się dla mnie - jak to kiedyś p...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Obserwatorzy