wtorek, 26 lipca 2011

Dokumentacja. Trygław z Tychowa

B&W.Analogsy



Największy w Polsce kamień leży na cmentarzu w Tychowie (pow. białogardzki). Rozmiary  głazu  przechodzą wszelkie wyobrażenia.  Ma aż 50 m w obwodzie (ok. 14 m długości i 10 szerokości),  nad ziemię wystaje prawie na 4 metry kolejne 4 metry kamienia  znajduje się pod ziemią. Podobno jeden z książąt pomorskich „wjechał na niego karocą zaprzężoną w cztery konie i zawrócił nią.”  Głaz jest tak ogromny, że wydaje mi się to możliwe. Pochodzi z Gór Skandynawskich i przywędrował na Pomorze z lądolodem w czasie zlodowaceń plejstoceńskich.


Miejscowa ludność uważa kamień za materialną pozostałość działalności diabła na terenie Pomorza („diabelski ślad”). Coś musi być na rzeczy, bo głaz bardziej przeraża niż zachwyca. Wyraźnie wyczuwalne są tutaj złe energie.
Kamień często nazywany jest „Trygławem”.  Część z przewodników tłumaczy jego nazwę jako pamiątkę po prasłowiańskim bogu Trygławie, którego czcili zamieszkujący tą ziemię Wenedowie.
Trygław zwany był też Trzygłowem, Triglawem lub Trojanem. Część badaczy utożsamia Trygława z Welesem. Funkcje bóstwa pozostają jednak nieznane. Pochodząca od kronikarzy chrześcijańskich opowieść o trzech twarzach boga, które miały wyobrażać jego władzę nad niebem, ziemią i podziemiami jest dyskusyjna. Czczony był szczególnie przez Słowian Połabskich i  Pomorzan. Do jego atrybutów należał czarny koń oraz święty dąb.


W XII w. gdy chrześcijański biskup Otton z Bambergu (1060 -1139) z inicjatywy Bolesława Krzywoustego, nawracał Pomorzan, szczególną uwagę zwracał  na niszczenie pogańskich świątyń, i wyobrażeń pogańskich bogów.  Jak podają legendy, właśnie wtedy pod kamieniem w Tychowie ukryty został, przez pogańskiego kapłana, złoty posąg Trygława z Wolina.





Przez Niemców głaz zwany był po prostu wielkim kamieniem (Der Grosse Stein). W roku 1874 postawili na nim drewniany krzyż pokryty brązem i tablicę na której napis głosił: „Bałwochwalstwo i grzech pokrywały kraj ciemnością, zanim Jezus przez swoją śmierć przyniósł światło i życie. On umieścił Trygława pod kamieniem, zamykając go. I prowadzi swoje dzieci w ramiona Ojca”


poniedziałek, 18 lipca 2011

Remanent. Królewski Kamień

2009
   Zanim wywołam, powiększę i zeskanuję nowe kamienie (i nie tylko), w ramach remanentu zamieszczam zdjęcia (z 2009 r.),  jednego z największych głazów, które pozostawił nam  lodowiec ze Skandynawii przed 12 tysiącami lat.
   Wielki granitowy kamień, zwany Królewskim Głazem, stoi w wodzie u północnych brzegów Wyspy Chrząszczewskiej. Od tego kamienia wzięło nazwę miasto Kamień Pomorski oraz Zalew Kamieński. Kamień ma 20 m obwodu i wystaje 3,5 m ponad wodę. W XIX w. był trzykrotnie większy*, ale rozłupano go na materiał budowlany. Na moich zdjęciach brak, niestety, punktu odniesienia, aby uzmysłowić sobie rozmiary kamienia. Zdjęcie z sylwetką człowieka, w wodzie obok kamienia znaleźć można w Wikipedii.
Na Wyspie Chrząszczewskiej, Niemcy, w czasie II wojny światowej zainstalowali wyrzutnie rakiet „V”.

2009
   Pan Wrzesław Mechło na swojej stronie internetowej przytacza legendę o Królewskim Głazie:
„Po zwycięskich bitwach koło Strugi oraz Niekładzia nad Regą, w 1122 roku do grodu zwanego Kamieniem przybywa sam Bolesław Krzywousty. Polski władca ma odebrać przysięgę wierności od pomorskiego księcia Warcisława, który jest pierwszym znanym z imienia władcą ze słowiańskiego rodu Gryfitów. Uroczystość uświetnia wspaniała defilada całej pomorskiej floty złożonej z ponad trzystu statków, wśród których dominują okręty Wolinian. Dla Bolesława Krzywoustego i jego świty na wielkim głazie u brzegów Wyspy Chrząszczewskiej urządzono specjalną lożę.
Dzień jest słoneczny. Płowe żagle wypełniają całą przestrzeń Zalewu Kamieńskiego. Każdy sternik za szczyt honoru poczytuje podpłynąć jak najbliżej wspaniałego władcy i zrobić zwrot statku tuż przed kamieniem, na którym znajduje się on i jego najznamienitsi wojowie. Bolesław Krzywousty podziwia kunszt pomorskich żeglarzy, a Niedamira z Wolina wyróżnia wspaniałym proporcem. Następnie jego wojownicy śpiewają pieśń specjalnie na spotkanie z morzem ułożoną:
Naszym ojcom wystarczały ryby stare i cuchnące,
My po świeże przychodzimy, w oceanie pluskające.
Ojcom naszym wystarczało, jeśli grodów dobywali,
A nas burza nie odstraszy ni szum groźny morskiej fali.
Naszym ojcom wystarczało na jelenie polowanie,
A my skarby i potwory łowim skryte w oceanie!
Pełen godności i majestatu Bolesław Krzywousty wstaje i wrzuca do wody srebrnego denara. Po Mieszku i Bolesławie Chrobrym, jest kolejnym piastowskim władcą utrzymującym Pomorze przy Polsce i Polskę nad Bałtykiem.
Od tego czasu wielki głaz, na którym stał Krzywousty, zwano na jego cześć Królewskim Głazem. W czasie pierwszej wiosennej pełni księżyca, we mgłach nocy oczami wyobraźni można dostrzec na wystającym z wody głazie dostojne postacie Bolesława Krzywoustego i jego świty. A na wodach Zalewu Kamieńskiego obejrzeć ogromną pomorską flotę, która defiluje przed polskim władcą pod pełnymi żaglami.” **
________________________________________________
  *  inne źródła podają, że dwukrotnie (!)
**  Legendy o pochodzeniu Królewskiego Kamienia znajdują się w „Wiki”

piątek, 8 lipca 2011

Inspiracje. Bronisław Malinowski


Mój - ostatni przed krótką, wakacyjną przerwą - wpis będzie nawiązywał do roli fotografii  w pracy badawczej Bronisława Malinowskiego, 90 lat temu. Temat, który "chodzi za mną" od kilku tygodni. Zainteresowanie Malinowskim nie jest u mnie nowe. W mrocznych latach 80-tych, wyszło kilka tomów jego DZIEŁ, ich  lektura w czasach zamknięcia  w realnym socjalizmie, pozwalała w łatwy i tani sposób podróżować na "wyspy szczęśliwe". Były czymś na kształt dziecięcych lektur o przygodach Tomka i opowieści Arkadego Fiedlera ale w dorosłym życiu. Poza tym dawały wiedzę o naturze ludzkiej, źródłach zachowań, o zjawiskach i procesach zachodzących w społeczeństwie. Książki te ciągle zajmują eksponowane miejsce w naszej bibliotece i czasami do nich zaglądamy. Niedawno na kanale TVP Kultura obejrzałem  film Księżyc, morze i nastrój (The Moon, the Sea, the Mood,  reż. Christian Kobald, Philipp Mayrhofer ,  Francja/Austria, 2007). Film jest dokumentem o Bronisławie Malinowskim - polskim antropologu społecznym, który pokazuje jak w świadomości mieszkańców Wysp Trobriandzkich zachował się obraz badacza sprzed prawie wieku.



Encyklopedia Britannica podaje, że był „jednym z najważniejszych antropologów XX wieku, którego powszechnie uznaje się za twórcę antropologii społecznej”. W 1914 roku wyjechał na Wyspy Trobriandzkie i przebywał tam cztery lata skrupulatnie notując w dzienniku wszystkie zdarzenia małe i duże z życia tubylców. Był pierwszym naukowcem, który zamieszkał razem z miejscowymi, by zgłębić tajniki ich egzystencji.  Opublikowanie kilka lat temu dzienników Malinowskiego okazało się szokiem dla środowisk naukowych, bo zawiera wiele niepolitycznych refleksji naukowca-człowieka, który jak każdy, przeżywał chwile zniechęcenia, znudzenia i samotności. 27 grudnia 1917 roku pisał „Zmęczenie. Nie interesuje mnie etnologia. Życie tych krajowców wydaje mi się tak nieciekawe i pozbawione jakiegokolwiek znaczenia jak życie psa".


A lektura w innym miejscu  ukazuje, że sprawy związane z „życiem seksualnym dzikich” pozostawały nie tylko w sferze jego naukowych dociekań. „Staram się porzucić matafizyczny żal, że ich wszystkich nie przelecę” zanotował,  i gdzie indziej: „ubiegłej nocy znowu miałem silny atak monogamii, z awersją do nieczystych myśli i lubieżnych pragnień”.

 
Włoscy filmowcy podążyli śladem Bronisława Malinowskiego,  który w 1914 roku wyruszył w trwającą cztery lata wyprawę na Wyspy Trobriandzkie.  Rozmawiali z mieszkańcami, pytając o legendę, jaką owiana jest jego postać. Konfrontują opowieści z archiwalnymi zdjęciami oraz wspomnieniami Malinowskiego, który skrupulatnie notował wszystkie spotkania z tubylcami.  Autorzy filmu  obalają także kilka mitów związanych z Malinowskim poprzez zestawienie jego notatek z podróży z opowieściami ludzi, którzy do dziś o nim pamiętają.


Dzisiaj, na Wyspach Trobrandzkich, Malinowski jest mitem przekazywanym z ojca na syna. Opowieści o nim nie grzeszą głębią. Najczęściej to stwierdzenia, że był wspaniałym, zasłużonym naukowcem, bo opisał społeczność ich dziadków. Że był tutaj szczęśliwy, miał znakomite relacje z miejscowymi i że tylko nieco dokuczała mu pogoda. Na szczęście Włoska ekipa filmowa była dociekliwa i nie zadowoliła się ogólnikowymi wypowiedziami.
Na zdjęciach widzimy nie tylko rajskie widoki  egzotycznej  wyspy. Słyszymy wypowiedzi  przyjezdnym, którzy opowiadają, jak trudno jest przetrwać w tej pozornie idealnej rzeczywistości. Powtarzają się okresy, kiedy nie można łowić ryb i pozostaje tylko jedzenie bulwiastych kłączy pochrzynu.





Dzieło Malinowskiego byłoby niepełne bez potężnej dokumentacji fotograficznej jaką tworzył w czasie swoich wypraw badawczych. Już w czasie pionierskich badań na Wyspach Trobrianda Bronisław Malinowski często korzystał: aparatu fotograficznego. Podczas tej pierwszej wyprawy, jej dokumentacją  zajmować miał się, sam Witkacy (Stanisław Ignacy Witkiewicz, kuzyn i przyjaciel Malinowskiego). Doszło jednak do konfliktu między przyjaciółmi i Witkacy wrócił z Australii do Europy a Malinowski popłynął na Trobriandy. Interesujące mogły by być zdjęcia, które zrobiłby Witkacy, zapewne dalekie o obiektywnej, zimnej dokumentacji. Ostatecznie nasz badacz fotografował sam, początkowo z pomocą miejscowego fotografa B. Hancocka. Malinowski i Hancock wspólnie eksperymentowali z fotografią. Czasami „tracili czas na badanie nowego aparatu Billa", kiedy indziej zużywali sześć rolek filmów w niecały dzień.



Fotografie Malinowskiego, będąc unikalnym wizualnym zapisem życia na Trobriandach, odzwierciedlają jednocześnie zmianę teorii antropologicznej, (której on sam był twórcą) i zmiany jakie wtedy zaczęły zachodzić w samej fotografii. Zdjęcia Malinowskiego nie są już statycznym wizualnym zapisem - wyróżniają się dużą siłą obserwacyjności i badawczym podejściem do wyspiarzy.



Terence Wright, analizując pracę fotograficzną Malinowskiego pisze „Jego metoda pracy i proces podejmowania decyzji wydają się w pełni oczywiste - za przykład posłużyć może sekwencja budowy domu, z których jedna opublikowana została w "Ogrodach koralowych i ich magii". Robiąc zdjęcia z różnych punktów widzenia w dość krótkim odstępie czasu, Malinowski wykorzystywał aparat fotograficzny w celu badania danego tematu. Z przechowywanych w British Library of Political and Economic Science w London School of Economics* kolekcji zdjęć Malinowskiego wynika nie tylko, iż podejście takie jest typowe dla jego fotografii, ale również, że pozostaje ono w zgodzie z dotyczącymi zdjęć zapisami w dzienniku. Będzie planował fotografie i spędzał wiele czasu na pracy z aparatem fotograficznym i notatnikiem. Wywołane zdjęcia będą ocenione, a on sam „upokorzony słabymi wynikami", lub też podniecony „fotografiami, które były bardzo dobre!" (…) Najważniejszą jednak sprawą jest nie to, że Malinowski zabrał aparat fotograficzny w teren, lecz to, że rozwinął własne metody posługiwania się fotografią jako częścią pracy terenowej. Eksperymenty fotograficzne nie były nowością dla Malinowskiego - w domu Witkacego w Zakopanem towarzyszył wczesnym doświadczeniom Witkiewicza związanym z fotografowaniem przy świetle naturalnym. Dobrym przykładem może być tu zdjęcie Bronisław Malinowski (ok. 1912 roku), które ukazuje efekt silnego „rembrandtowskiego światła"**.

 



Malinowski nigdy nie robił zdjęć wyrwanych z kontekstu, wykonał niewiele portretów, artefakty zawsze musiały być sfotografowane w czasie posługiwania się nimi przez człowieka. Fotografie, które wykluczały czy rozmyślnie zacierały kontekst, nie miały dla niego wartości jako dokumentacyjnej; nie mogły rzucać światła na dane zagadnienie ani go wyjaśniać.
__________________________
* Zbiór setek zdjęć Malinowskiego
** TERENCE WRIGHT. Antropolog jako artysta: fotografie Malinowskiego z Trobriandów. Konteksty nr 1-4. 2000

piątek, 1 lipca 2011

"Zielnik pilski" Bogusława Biegowskiego


Z wielka satysfakcją pragnę poinformować, że przygotowania do premierowej wystawy Bogusława Biegowskiego pt. "Zielnik pilski" są już prawie ukończone. Wystawa już wisi i cieszy oko widza. Wernisaż już jutro, w ramach VIII Festiwalu Filmów Niezależnych "5 minut z życia codziennego". Wystawa jest próbą dokumentacji tworu administracyjnego, którego już dawno nie ma, i mało kto po nim płacze.
Ekspozycja składa się z 20 plansz, stron zielnika. "Wykonywane przez lata fotografie bez żadnego konkretnego celu i przeznaczenia  zaczęły powoli układać się w pary, dłuższe sekwencje i ciągi. Tak rodziła się idea zbioru, kolekcji fotografii przedstawiających coś, czego już nie ma. Czegoś przeszłego, martwego i zasuszonego, pożółkłego i usystematyzowanego oraz przeraźliwie pozbawionego wyrazu. Zielnik z jednakową skrupulatnością kolekcjonuje zarówno wizerunki endemicznych okazów, np. monstrualne betonowe miecze strzegące wjazdu do wnętrza terytorium, ale też typowe kolejowe wieże ciśnień. Tworzenie dokumentu to pionierska wyprawa w głąb własnego archiwum, ale i bieżąca praca w terenie.  Dotarcie do „przezroczystych”, niewidzialnych artefaktów, wcześniej   nieuświadamianych. Wszystkie prezentowane na wystawie prace powstały w XXI wieku,. już po likwidacji Województwa. Wystawiane po raz pierwszy w Wągrowcu kopie stykowe są jedynymi, autorskimi, egzemplarzami fotografii..."*/cd tekstu  >>.





Z drugiej jednak strony nasuwa się pytanie, czy te wyrafinowane stykówki - wykonane w najróżniejszych odmianach technologii żelatynowo-srebrowej - jakie tylko Bogusław mógł sobie wymyślić- znajdą zrozumienie w oczach (mniej lub bardziej przypadkowego) odbiorcy. 



Bogusław nie mruga do widza, nie próbuje mu ułatwiać odbioru. Stosuje własne kody. Obrazy opatrzył trudnymi do rozszyfrowania, odręcznymi opisami, które są jednocześnie kartkami z intymnego dziennika fotografa. Często nawiązuje do tradycji fotografii (typologie, wieże ciśnień). Jako antropolog z wykształcenia i fotograf dokumentalista z powołania patrzy na swoje obiekty z dystansem badacza. Rejestruje obiekty i układa je w mniej lub bardziej rozbudowane zestawy. Całość, mimo różnorodności to zbiór spójny i sprawiający wrażenie zamkniętego. Z drugiej strony każda pojedyncza fotografia B.B. jest małym arcydziełem, miniaturą, która zawiera w sobie wiele treści, zarówno dokumentalnej jak i ze względu na zawarte w niej emocje.
Wystawa udostępniona będzie do końca sierpnia, więc każdy komu nie uda się dotrzeć na wernisaż, będzie mógł ją obejrzeć w drodze z południa nad nasze morze. A warto się tutaj zatrzymać, a nawet nadłożyć trochę drogi. Zapraszam serdecznie!




..: Notatki z prowincji :..

Notatki z prowincji. Listy z Suicide City 1.

Świat się szybko zmienia, zmienia się internet, powoli zmienia się i ten blog. Od jakiegoś czasu staje się dla mnie - jak to kiedyś p...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Obserwatorzy