wtorek, 14 marca 2017

Grotowski (II) Precyzja

Prawdziwe piękno to precyzja
Michael Haneke
Precyzję można uzyskać tylko
poprzez dużą ilość treningów i ćwiczeń

Bruce Lee


Polski Teatr Tańca. Sanatorium. 2014

ĆWICZENIA

- Tak zwana doktryna teatru ubogiego – mówił Jerzy Grotowski w książce Gabriele Vacis  - polega na ogołoceniu się ze wszystkiego. Możemy wyeliminować z teatru wszystko: kostiumy, grę świateł, muzykę, możemy zmyć ciężki makijaż z twarzy, całkowicie. Jeśli chcemy, teatr można sprowadzić do aktora i widza, niczego więcej. Kroki i głos aktora wystarczają do stworzenia muzyki scenicznej.
W tym ograniczeniu doszedł w końcu do spektaklu dla jednego widza. Paradoksalnie pierwsze przedstawienia Teatru 13 Rzędów w Opolu, oglądało po kilku osób, czasami odbywały się bez widzów*), co nie wynikało wcale z doktryny, która sformułowana została później. W tym pierwszym okresie Grotowski przede wszystkim kształtował zespół i poszczególnych aktorów przez żmudne wielogodzinne ćwiczenia fizyczne a może raczej treningi. Nie miały one służyć dojściu do aktu twórczego, jedynie pomóc w pokonywaniu przeszkód jakie aktorowi stawia ciało.
Ćwiczenia nie mogą też być wykonywane w próżni, mają służyć spektaklowi, co nie znaczy, że mają się w nim znaleźć. „Co więcej: na początku absolutnie nie mogą się w nim pojawiać. One służą pokonywaniu trudności, jakich określony spektakl nastręcza aktorowi. Pokazywanie ćwiczeń to narcyzm.” Ćwiczenia nie są sztuką, tylko pewną formą higieny osobistej w zawodzie aktora. Pokazywać ćwiczenia, to jakby pokazywać aktora podczas mycia zębów.
[Grotowski opowiadał jak to pewien słynny amerykański teatr zrobił przedstawienie, które zaczynało się ćwiczeniami fizycznymi. Nauczyli się tych ćwiczeń od Cieślaka, ale wykonali je zbyt pospiesznie, dlatego były na bardzo niskim poziomie. Umieszczenie ćwiczeń w spektaklu, pokazuje dobitnie amerykański sposób postępowania, charakter, który Grotowski uważa za odrażający: jeśli uzyska się do czegoś dostęp, trzeba to sprzedać. Ćwiczenia nie są drogą do twórczości. Można torturować się ćwiczeniami przez dziesięć godzin dziennie, a mimo to twórczo pozostać jałowym, jak przed rozpoczęciem ćwiczeń.]

Polski Teatr Tańca. Sanatorium. 2014


Wypowiedzi Grotowskiego dotyczące ćwiczeń odebrałem osobiście i do tego boleśnie; prawda często boli. Zdarza się, ze na tym blogu opisuję i pokazuję fragmenty, ścinki, wprawki, próbki, efekty eksperymentów a nawet ciekawostki! Przeważnie są one zaledwie zaczątkiem gotowych fotografii; a jeszcze częściej nie prowadzą do konkretnego obrazu czy zestawu. Mógłbym powiedzieć jak Garry Winogrand: Fotografuję, żeby się przekonać, jak to będzie wyglądało na zdjęciu. Nie powinienem jednak tego pokazywać?
Ostatnio coraz rzadziej wchodzę do ciemni, po każdej dłuższej przerwie, muszę najpierw dużo czasu poświecić na przyzwyczajenie oczu, przypomnienie procedur, dobór papieru; marnuję wtedy drogi materiał. Dopiero po kilku godzinach prób pojawia się stan jaki Grotowski nazywa AWARENESS dopiero wtedy powstaje FOTOGRAFIA.
[Angielskie pojęcie awareness można przetłumaczyć na część języków, na przykład na chiński i sanskryt ale nie francuski czy angielski, w rozumieniu potocznym tłumaczy się jako świadomość. Jednak Grotowskiemu chodzi o coś więcej: awareness „to coś, co znajduje się między obecnością tout court, czyli byciem obecnym wobec samego siebie i innych rzeczy a czuwaniem. To jakby był trójkąt pojęć, które określa awareness: cicha consapevolezza, obecność i czujność. Bardzo rzadko znajdujemy się w stanie awareness. Zdarza się to w wyjątkowych chwilach istnienia, dzięki pozytywnemu doświadczeniu o wielkiej intensywności albo w momencie zagrożenia życia. Ludzie, którzy przeżyli podobne chwile, pamiętają, że czas jakby zwolnił, że robiło się coś, a jednocześnie obserwowało się to z boku, jak spokojny świadek, któremu nie grozi niebezpieczeństwo. Znajdowaliśmy się w stanie awareness, kiedy możemy powiedzieć: „Tak, pamiętam, że zrobiłem coś, ale to coś samo się zrobiło, a jednocześnie byłem obecny..." (…)Wchodzi się na bardzo szczególny poziom obecności, na którym jednocześnie nasze ciężkie życie wykonuje swoje zadanie, ale my nie identyfikujemy się ani z nim, ani z naszą machiną do myślenia. Jesteśmy gdzie indziej, na innym poziomie, w miejscu, z którego można obserwować wszystkie poziomy, jest się obecnym, jest się aware.]

Polski Teatr Tańca. Balladyna. 2009

PRECYZJA

Grotowski, nie zgadzał  na filmowanie swoich spektakli. Nigdy nie pozwolił na zarejestrowanie Księcia Niezłomnego co nie znaczy, że podczas swoich wykładów nie pokazywał pirackich nagrań swoich przedstawień. Jedno z takich rejestracji wykonanych niewiadomo kiedy i przez kogo stało się legendą.  Zapis video jednego z włoskich spektakli Księcia Niezłomnego znalazł podobno „uniwersytet rzymski” jako instytucja, która pewnego dnia „poszła” niewiadomo gdzie, może na targ Porta Portese, i „znalazła” to nagranie na jakimś straganie, gdzie sprzedawano pirackie nagrania spektakli obok butlerów Genesis i King Crimson. To fantastyczne! – spuentował Grotowski. Datę nagrania filmu Mistrz i jego ludzie określili w miarę dokładnie - po fryzurach aktorów.

 Janusz Stolarski "Hiob, mój przyjaciel" 2014


Kilka lat później rozgłośnia radiowa z Oslo poprosiła o zgodę na rejestrację dźwięku ze spektaklu Księcia…. Grotowski zgodził się ale pod warunkiem, że ani aktorzy ani publiczność nie będą wiedzieli, że spektakl jest nagrywany. Mikrofony zostały więc starannie zamaskowane, co musiało wpłynąć  na jakość dźwięku.
 „Uniwersytet Rzymski" dotarł do tego nagrania z Oslo i zmontował swój film zrealizowany nie wiadomo gdzie z nagraniem dźwięku wykonanym trzy czy cztery lata później i tysiące kilometrów dalej.  Pasowały do siebie idealnie.
Ta historia przykładnie ilustruje stopień precyzji, do jakiej trzeba dążyć: precyzja ma utrzymać w czasie strukturę i rytm spektaklu. Mijają lata, ale można zawsze nałożyć dokładnie dźwięk na obrazy.**) Czy historia jest prawdziwa? Grotowski nie odpowiedział na to pytanie; faktem jest jednak, że pochodzące z ostatniego okresu jego twórczości Akcje były skonstruowane jeszcze bardziej precyzyjnie co często podkreślają nieliczni widzowie tych działań, bo trudno je nazwać spektaklami mimo, że można było je oglądać.



------
*) Pisze o tym Zbigniew Osiński w „Jerzy Grotowski. Źródła, inspiracje, konteksty, cz. 1, który przytacza raporty frekwencyjne z poszczególnych spektakli.
**) Grotowski nie pokazuje nam jednak filmu zmontowanego przez „Uniwersytet Rzymski".  Zobaczymy inne nagranie Księcia Niezłomnego. - Tak, to prawda, powiedziałem, że nie istniały inne nagrania spektaklu. Jednak później uległ prośbom znajomego reżysera, który także musiał przysiąc, że zdjęcia nie będą w żaden sposób przeszkadzały Cieślakowi. Trudno zrozumieć, co ma na myśli Grotowski, kiedy mówi, że „nie będą w żaden sposób przeszkadzały", ponieważ film, który widzimy wygląda na nakręcony pod kątem ujęć: nie widać publiczności, ale może to wina oświetlenia. Także w tym przypadku nagranie wykonano kamerą ustawioną w jednym miejscu. W pewnej chwili mamy bardzo bliskie ujęcie Cieślaka. W każdym razie Grotowski przyznaje, że cieszy się, że uległ namowom znajomego reżysera filmowego, ponieważ - zgoda - to, co widzimy nie jest spektaklem, a zatem nie można powiedzieć, że jesteśmy świadkami, ale przynajmniej możemy przyjrzeć się dokumentacji czynu, jak członkowie składu sędziowskiego. A to w każdym razie lepsze niż nic.  
Książę Niezłomny miał swoją premierę 25 kwietnia 1965. Oparty jest na adaptacji tekstu Calderona autorstwa Juliusza Słowackiego. Z tekstu oryginalnego pozostało niewiele, tylko inspiracja postacią, która w obliczu upokorzeń i tortur stawia bierny opór, czysty ale niezłomny. Prześladowcy zmuszeni są do zadawania mu coraz okrutniejszych tortur. Wewnętrzna siła ofiary zmusza ich do przesady i przekroczenia wszelkich granic. Ta siła fascynuje ich, a mimo to skłania do uczynienia Księcia Niezłomnego męczennikiem. Historia kończy się jego męczeńską śmiercią. Po zakończeniu filmu jak zwykle pauza. Tym razem dłuższa niż zazwyczaj. Później komentarz. -Dlaczego w sztuce Calderona de la Barca, wspaniałego hiszpańskiego dramatu z XVII wieku widzowie oglądali historię męczennika?
Elementy ikonograficzne podpowiadają skojarzenie. Aktor był ubrany tylko w przepaskę na biodrze, jak Chrystus. W spektaklu jest pewien ważny moment, gdy kobieta podtrzymuje męczennika jak Madonna syna w Pięcie Michała Anioła. Zawarto w tej sztuce wiele aluzji ikonograficznych do Chrystusa. Tekst Calderona to historia więźnia Maurów, chrześcijanina, który odmawia poddania się prawu zwycięzców, islamistów. Książę stawia bierny opór aż do śmierci. W spektaklu Grotowskiego prześladowcy nie byli ubrani jak Maurowie, lecz jak sędziowie wojskowi w Polsce z tamtego okresu. Zatem dla polskich widzów obraz ten budził skojarzenia z policją polityczną. Kostiumy wywoływały skojarzenie z aktualnością, ale nie było to skojarzenie kronikarskie, tylko coś w rodzaju zakotwiczenia w rzeczywistości historycznej. Postaci nie były Maurami, a po prostu prześladowcami”. (Gabriele VacisAwareness. Dziesięć dni z Grotowskim. s.164-166)

Polski Teatr Tańca. Sanatorium. 2014

środa, 8 marca 2017

Grotowski (I). Redukcja

Sztuką jest to co ukryte.
Sebastian Jean-Louis de Piés (1657-1712)


Ach... żyliśmy... Adam Wojda, Małgorzata Walas-Antoniello, Daria Anfelli. 2016 


Ku teatrowi ubogiemu (Towards a Poor Theatre), najsłynniejsza książka o teatralnych poszukiwaniach Grotowskiego wydana została nakładem Odin Teatrets Forlag w sierpniu roku 1968 roku. Na okładce jako autor widnieje Jerzy Grotowski, mimo że nie wszystkie teksty zostały stworzone przez niego, a współtwórcą całości był Eugenio Barba. Wkrótce ukazały się  przekłady na perski, niemiecki, hiszpański, włoski, japoński, francuski, portugalski, serbsko-chorwacki. Z wielu powodów (jakich? --> wszystkich zainteresowanych odsyłam na stronę Instytutu im. Jerzego Grotowskiego/Encyklopedia) polska edycja Ku teatrowi ubogiemu ukazała się dopiero w roku 2007, nakładem Instytutu, przekładu dokonał Grzegorz Ziółkowski. To wydanie uzupełnione zostało rozległym komentarzem edytorskim Leszka Kolankiewicza.


Ach... żyliśmy... Daria Anfelli, Adam Wojda. 2016



We wspomnieniach Gabriele Vacis książka  jawi się jako tekst święty, ewangelia ludzi teatru. „Ktokolwiek brał ją do ręki, kartkował pospiesznie pierwsze rozdziały, może zatrzymywał się przy jakimś tytule: "Ku teatrowi ubogiemu", magiczny slogan, który stanowił też jakby określenie całego teatru tego okresu. (…) jednak każdemu śpieszyło się na stronę 153. I jeśli wzięło się do ręki książkę któregokolwiek z przyjaciół, widać było ciemniejszy pasek, efekt zużycia, blok osiemdziesięciu  stron, od 153 do 231. To były ważne strony -  dwa rozdziały zatytułowane  "Trening aktora 1959-1962" i "Trening aktora (1966)". To tu były ćwiczenia. To na tych stronach opisano trening. Dzięki nim każdy mógł robić mostki i stawać na głowie. To opisano prosto i precyzyjnie (…). W książce znajdowało się legendarne ćwiczenie ćwiczenie "kot":…ćwiczenie to zostało oparte na obserwacji kota, który budzi się i zaczyna przeciągać. Osoba wykonująca ćwiczenie”…itd., bla, bla, bla. „Można było godzinami wykonywać to ćwiczenie z książką w ręku, ruch po ruchu.” (…) A zatem każdy, kto posiadał  „Ku teatrowi ubogiemu”, gdy otwierał książkę na stronach poświęconych ćwiczeniom, sądził, że nauczy się wykonywać trening jak aktorzy Grotowskiego.” W tym kontekście Vacis zadaje pytanie czy każdy, kto postępuje według wskazówek z książki kucharskiej, myśli, że potrafi przyrządzić przepiórki w sarkofagach równie dobrze jak madame Hersant w „Uczcie Babette”.
Miesiąc przed premierą „Apocalypsis cum figuris” zespół Teatru Laboratorium, (1968) uświadomił sobie, że dysponują materiałem na 22 godziny spektaklu; zaczęli więc selekcję, wyrzucali i skracali, „pracowali nad każdym szczegółem, krok po kroku, aż zmontowali pięćdziesiąt pięć minut.  Z dwudziestu dwóch godzin zostało pięćdziesiąt pięć minut.” Pominęli całe sceny, które wcześniej pochłonęły dni i godziny pracy. Kiedy widzimy, jak coś przychodzi na świat i rozwija się, łatwo się w tym zakochać. Wycinanie scen i rezygnowanie z nich jest trudne. Podczas relacjonowanego przez Vacisa - wykładu Grotowskiego (Turyn 1991), przytacza historię ważnej,  sceny z „Apokalypsis”, mocno uzasadnionej, przepracowanej „w każdym szczególe, zarówno pod względem dźwięku jaki i obrazu. Każda zmiana sceny została poddana ocenie w oparciu o kryteria logiki i spójności. Scenę ukończono, wydawała się odpowiednia, gotowa, mimo to nie umieścili jej w spektaklu. Jednak gdzieś pozostała.”


Ach... żyliśmy... Adam Wojda, Daria Anfelli, Małgorzata Walas-Antoniello. 2016  


Dalej Grotowski nawiązuje do odkrycia jakiego dokonano podczas konserwacji ołtarza Wita Stwosza: Konserwatorzy odkręcili śruby i odbili gwoździe, i ujrzeli coś, czego nikt nigdy nie widział, ponieważ było skierowane do wewnątrz. Zobaczyli, że tył tablic również jest rzeźbiony. Jakby postaci po widzialnej stronie tablic ołtarza były wyłącznie zarysem scen, które znajdowały swoje zwieńczenie na odwrocie, po stronie niewidocznej dla oka. Front ołtarza, czyli to, co uważaliśmy za wszechświat Wita Stwosza, stanowił w rzeczywistości jedynie trzydzieści, czterdzieści procent jego dzieła. Okazał się widzialną stroną świata, zasłaniającą jego najbardziej interesującą część, bowiem rzeźby na odwrocie były wykonane i wykończone być może z jeszcze większą precyzją niż te, które mogliśmy oglądać. To właśnie jest sztuka.





"- Tam właśnie znalazła się scena, która nigdy nie trafiła do spektaklu - dodaje na zakończenie. - Mieszkała w naszej pamięci przez cały czas przygotowań i prezentacji Apocatypsis cumfiguris. Mieszkała w ciele aktorek i we wspomnieniach ich kolegów. Była niewidoczna, ale obecna jak rzeźby, których nigdy nie widzimy, gdy oglądamy ołtarz Wita Stwosza. (…)Jeśli jednak nikt nie może zobaczyć ukrytej części, po co ją robimy. Dla kogo?
Można by powiedzieć, że dla sztuki, ale Grotowski woli odpowiedzieć inaczej. Odpowiada kolejną przypowieścią.” Tym razem odpowiedź sięga sfer wyższych naszej egzystencji. Kto ciekaw dalszego ciągu odsyłam do książki Gabriele Vacis. Awareness Dziesięć dni z Jerzym Grotowskim.



Ach... żyliśmy... Adam Wojda, Małgorzata Walas-Antoniello, Daria Anfelli. 2016

Jak to ma się do fotografii? Doskonale. Niemal każdy, kto przygotowywał wystawę fotograficzną, wybierał zdjęcia do publikacji zmagał się z dylematem, co włączyć do zestawu a co odrzucić. Dlatego warto oddać cały przygotowany materiał w ręce kuratora aby spojrzał na naszą pracę świeżym okiem i zmontował po swojemu.
To co odpadło nie od razu musi zniknąć bezpowrotnie, może znaleźć się w innych zestawach, znaleźć swoje miejsce w wystawach zbiorowych. Z teatrem jest chyba trudniej?
W stronę fotografii ubogiej? Zastanawialiśmy się nad tym z Bogusławem Biegowskim jakiś czas temu jak i czy warto iść w tym kierunku. Boguś konsekwentnie kroczy tą drogą: poszukuje - ogranicza - redukuje i w dodatku edukuje. Ave!
Co niepotrzebnego, można zredukować w samej FOTOGRAFII? Co odrzucić? Fotografia cyfrowa jest tania w rozpowszechnianiu, trzeba jednak mnóstwo kasy wydać na  sprzęt, który w chwili zakupu już jest przestarzały. Przede wszystkim odrzućmy skomplikowane technologie, wróćmy do fotografii źródeł, fotografii otworkowej jest chyba do takiego myślenia najbliżej,  aparatem fotograficznym niech stanie się pudło albo skrzynia - camera obscura. Doskonałą, czystą camerą dającą piękne, niepowtarzalne, obrazy może być box Kodaka albo Agfy o najprostszej konstrukcji mechanicznej, zero elektroniki, 1-2 czasy, 1 przesłona, patrzymy w niebo i zdjęcie robimy wtedy, gdy są do tego warunki.
Emulsję światłoczułą, można zrobić w kuchni z substancji organicznych, do wywołania wystarczy trochę kawy i witaminy C a do utrwalenia obrazu stężony roztwór zwykłej soli kuchennej.
Efekt - zdjęcia jak te, które wykonała moja młodziutka koleżanka Marlena i wygrała nimi Portret w Trzciance. Jej pinhole Wygnanie z raju miały pierwotnie ilustrować ten tekst, okazały się jednak zbyt dobre na ilustrację - poświęcę im osobny artykuł.
W filmie zamieszczonym wyżej Jerzy Grotowski wyjaśnia czym jest Teatr ubogi - usuwa się wszelkie bogactwo, które jest niepotrzebne. 


Ach... żyliśmy... 
Daria Anfelli, Małgorzata Walas-Antoniello. 2016

Ilustracją do moich rozważań niech więc będą zdjęcia (cyfrowe) ze spektaklu Ach... żyliśmy. Hommage dla Kantora i TÓD. Ujęcia ze spektaklu Lecha Raczaka przygotowanego na 50 lecie Teatru Ósmego Dnia (2014) wykonałem w ubiegłym roku.
Ósemki wywodzą się ze studenckiego teatru kontrkulturowego lat 60., założone zostały w 1964 przez studentów polonistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ich spektakle były  krzykliwe, pełne ruchu i symbolicznego gestu, odcięli się od tradycyjnego tekstu, ich spektakle są w 100 procentach autorskie, aktorzy stawali twarzą w twarz z publicznością, TÓD w swych młodzieńczych latach był jednym z najbardziej reprezentatywnych dla swego nurtu w Europie.
Na przełomie 1966/1967 Ósemki zapoznały się z doświadczeniami Jerzego Grotowskiego i Teatru Laboratorium. Teatr Ósmego Dnia korzystał na tym etapie  z estetycznych poszukiwań teatru Grotowskiego, zanim sam znalazł się w samym centrum młodego teatru – w dodatku zaangażowanego społecznie i politycznie. Doszło nawet do wspólnych działań, Zbigniew Osiński, który stał się później jednym z kronikarzy opolsko-wrocławskiego teatru, wyreżyserował Warszawiankę Stanisława Wyspiańskiego (1967).
Członków Teatru Ósmego Dnia kształcił w zakresie technik gry aktorskiej Zbigniew (Téo) Spychalski, w tym czasie aktor wrocławskiego Laboratorium. Wystawił wspólnie z Lechem Raczakiem Dumę o hetmanie (1968), konstruując tekst przedstawienia w oparciu o utwory Stefana Żeromskiego i Tadeusza Gajcego. Ażeby móc przeprowadzić kilkutygodniowe warsztaty aktorskie w Poznaniu, z grupą niezwiązaną w żaden sposób z działalnością Instytutu, musiał zabiegać o specjalne pozwolenie „Grota”.
W 1968 kierownictwo artystyczne zespołu objął Lech Raczak, który tak wspomina swoje pierwsze spotkanie z Teatrem Laboratorium: Byłem na początku studiów uniwersyteckich, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem we Wrocławiu, w ciasnej, czarnej sali Teatru Laboratorium, "Księcia niezłomnego" według Calderona-Słowackiego. Wyszedłem z objawami emocjonalnego wstrząsu bohatera XIX-wiecznej powieści: zawroty głowy, gorączka, dreszcze i niezwykła jasność pędzących myśli. Wiedziałem, że właśnie zmienia się moje życie. Odtąd byłem pewien, że przez sztukę teatru nie tylko można osiągnąć nieprzewidywalne emocje, ale że otwiera ona też drzwi do poznania tajemnicy człowieczeństwa i świata. (...) Lech Raczak. Grotowski, mój mistrz - (Przekrój 08/2009, 14 kwietnia 2009)


Lech Raczak. 2016


Efekty -> porzucenie sceny, swobodne traktowanie tekstów, rezygnacja z dekoracji na rzecz architektury wnętrza, odrzucenie gry świateł, rejestrowanych efektów muzycznych, aktorskich protez (kostiumów, peruk, szminek), rozbudowanie partytur głosowych i działań fizycznych aktorów -> wynikały z poszukiwań, treningu, uporczywej pracy zespołu aktorskiego nad poszerzeniem wiedzy o tym, co nazywamy aktorstwem.
Słowa klucze, których wówczas używał Grotowski, brzmiały (i pewnie brzmią dziś) jak patetyczne zaklęcia lub fragmenty z reguły podejrzanego tajnego bractwa: teatr ubogi, aktor ogołocony, czyn ludzki aktora, akt całkowity, przekraczanie niemożliwego, odkrywanie tajemnicy, proces wewnętrzny aktora, a nie zręczność sztukmistrza, spontaniczność, eksces, katharsis i... precyzja, rygor i dyscyplina. 


Ach... żyliśmy... Adam Wojda. 2016


Ach... żyliśmy. Hommage dla Kantora i TÓD

premiera Orbis Tertius - Trzeci Teatr, Poznań, 3 grudnia 2014W scenariuszu wykorzystano teksty Czesława Miłosza i wiersz Fryderyka Hoelderlina.
piosenka z muzyką Katarzyny Klebby; wykorzystano fragment „Reguiem" W.A. Mozarta
scenariusz i reżyseria Lech Raczakświatło video Krzysztof UrbanObsada: Daria Anfelli, Małgorzata Walas-Antoniello, Adam Wojda
„Ach... Żyliśmy”. To brzmi jak westchnie za minionymi czasy a nie tytuł przedstawienia teatralnego. A jednak. Taki tytuł nosi spektakl Lecha Raczaka, którego premiera odbyła się 3 grudnia, dokładnie w 50. rocznicę debiutu Teatru Ósmego Dnia. Autor dodał podtytuł: „Hommage dla Kantora i TÓD”. Pod tym skrótem nigdy dotąd nie używanym, kryje się Teatr Ósmego Dnia... Czytaj dalej -->


sobota, 4 marca 2017

Żyrardów. Pomnik bezimiennego „bohatera”?



Żyrardów 10.11.2014, skan wglądówki 10x15 cm


W Żyrardowie, przy al. Partyzantów  vis-à-vis dworca stoi pomnik bez napisów na cokole. Przedstawia żołnierza z karabinem i szturmówką. Postawiony został w 1952 r. dla upamiętnienia oddziału Armii Ludowej, który dokonał napadu na kasę Zakładów Lniarskich 15 (albo 19) czerwca 1943 r. 

Oddział Gwardii Ludowej pod dowództwem „Stefana” (Stefana Jodłowskiego) napadł przed stacją na kasjera wiozącego z Warszawy wypłatę dla pracowników zakładów. Gwardziści zaatakowali go, gdy wsiadał do dorożki. Zrabowali pieniądze po krótkiej wymianie ognia z eskortą kasjera. W odwecie Niemcy przeprowadzili w Żyrardowie masowe aresztowania. Na miejscu rozstrzelali świadków napadu, ponad tysiąc mieszkańców trafiło do obozów koncentracyjnych. /źródło: ---->/

W kontekście 2 dni temu obchodzonego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych warto przypomnieć, że oprawcy Niezłomnych często wywodzili się z szeregów GL-AL.  Armia Ludowa nigdy nie znalazła się w strukturach polskiego Państwa Podziemnego, była sowiecką agenturą i faktycznie częścią Armii Czerwonej, działającą na zapleczu frontu niemieckiego, podobnie jak inne sowieckie grupy dywersyjne. O początku swego istnienie była narzędziem rozpracowania wywiadowczego, a z czasem politycznego i militarnego zwalczania dążeń do odbudowy niepodległego państwa polskiego.

Jak napisałem wcześniej większość członków GL-AL po wojnie włączyła się w budowę struktur systemu stalinowskiego w Polsce - partii, Urzędów Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej. Wielu z nich w nowej roli stało się bezpośrednimi sprawcami zbrodni i represji wymierzonych w społeczeństwo oraz organizacje niepodległościowe. Po latach, nie ma więc powodów do dumy,  jak widać (brak tablicy) fakty te lepiej przemilczeć.  


Dworzec kolejowy w Żyrardowie 10.11.2014, skan wglądówki 10x15 cm


„Nasz Bohater” spogląda na dworzec kolejowy, wybudowany około 1922 w stylu dworku polskiego. Stację wybudowano na trasie kolei warszawsko-wiedeńskiej według projektu architekta Romualda Millera. Uroku dodają mu kolumny w stylu jońskim, zdobione szczyty i wieża wieńcząca środkową część budowli. Wewnątrz zachowano kaflowe piece służące dawniej do ogrzewania dworcowych pomieszczeń. Dworzec jest wyremontowany a jego najbliższe otoczenie uporządkowane, dalej jednak jest gorzej okoliczne „blaszane pawilony” nie zachęcają do odwiedzin. Podejmując próbę znalezienia czystej perspektywy do sfotografowania zabytkowej wieży ciśnień zostałem przegoniony przez ochroniarzy parkingu. 

Jerzy Wierzbicki. „Erozja tradycji, erozja obecności” wystawa w CK ZAMEK. Poznań (28.02 - 19.03.2017)






Wydarzenie zaznaczył już Waldek Śliwczyński na swoim blogu --->. Dodam i ja swoje 5 groszy. Cyfrowe wersje zdjęć, złożone teraz w wystawę „Erozja tradycji, erozja obecności” pokazywał mi Jerzy Wierzbicki latem ubiegłego roku, od tego czasu życzliwie kibicowałem temu projektowi. Wchodząc do poznańskiego Zamku (hol CK ZAMEK) trudno przejść obojętnie obok piękna i tajemnicy kolorowych obrazów w stylu National Geographic a wykonanych współcześnie w Starym Mirbacie w Sułtanacie Omanu. Obrzeża i peryferia, opuszczone miejsca, rozpad i tytułowa erozja to tematy inspirujące Jurka od dawna, bo o tym były czarno białe cykle „Gdańsk Suburbia. 1995-2004", „Post-industrialny Śląsk. 2001-2006” czy ostatnio „Czarnobyl. 30 lat po katastrofie, 2015”. Ciekawa jest opowieść Wierzbickiego o przyczynach opuszczenia Mirbatu przez swoich mieszkańców, wcale nie z powodu wojny, klęski żywiołowej, katastrofy czy kryzysu ekonomicznego. Wręcz przeciwnie, mieszkańcy opuścili Mirbat z dnia na dzień z powodu ekonomicznego boomu jaki przeżywał Oman. „Dochody ze sprzedaży ropy naftowej - wyjaśnia autor - pozwoliły Sułtanowi Omanu uposażyć swoich obywateli tak, że ci przenieśli się do nowoczesnych budynków w miastach, do życia  o znacznie wyższym standardzie. Porzucili swoje tradycyjnie konstruowane domy, wraz z dużą częścią ich zawartości i te wnętrza fotograf ukazał w stanie zmierzającym do ich całkowitego unicestwienia. Utrwalenie tego, co przemija, jest podstawowym impulsem dla każdego fotografującego”. Więcej --> 











..: Notatki z prowincji :..

Notatki z prowincji. Listy z Suicide City 1.

Świat się szybko zmienia, zmienia się internet, powoli zmienia się i ten blog. Od jakiegoś czasu staje się dla mnie - jak to kiedyś p...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Obserwatorzy