Zaczynają się cieplejsze a czasami i słoneczne dni. Aż chce się wychodzić na świat. Mimo, że nasza "żaba" ma niesprawne drzwi i klamki, ruszyliśmy po raz pierwszy w tym roku do ulubionych miejsc w pobliżu Suicide City. Wczoraj padło na Rąbczyn i Bracholin. Światło było bardzo niedobre dla dokumentalisty, ale torbę z aparatami i filmami wrzuciłem do bagażnika, może coś... W ostateczności foto-notatki telefonem Nokii.
Rąbczyn, 5.03.2012 r. |
W Rąbczynie powitał nas wszechogarniający zapach kartoflanego zacieru. Gorzelnia, była tutaj "od zawsze", zapamiętaliśmy ją jako ciekawy przykład zabytkowej, wiejskiej architektury przemysłowej. Teraz jest to potężny kombinat, na kilku hektarach, który pracuje bez przerwy 365 dni w roku i 24 godziny na dobę. Tiry czekają w kolejce na załadunek spirytusu nawet w niedzielę. Pierwotne budynki giną wśród nabudowanego w ostatnich latach blaszanego badziewia, które z kolei mieni się w słońcu, oślepia patrzącego a gęste opary wydobywające się nieustannie z kominów, przydają zabudowie smoczego wyrazu. Na początku XIX w. posiadłość w Rąbczynie nabył Joseph von Zerboni di Sposetti (późniejszy nadprezydent Wielkiego Księstwa Poznańskiego), który tutaj zmarł w 1831 r. i został pochowany w kościele w pobliskim Łeknie. W zeszłym roku głośna była jego sprawa szczątków, które leżały porozrzucane bez poszanowania w podziemiach Łekneńskiej świątyni.
Kilka kilometrów dalej, jadąc drogą w stronę Łekna, na polach wokół jeziora i stawów przykucnęły stada dzikich gęsi, powracających z ciepłych krajów, albo tych, które lecą dalej na północ. W jednym z wywiadów Mariusz Wilk przytacza rozmowę w której pada pytanie pytanie: "Gdzie jest ojczyzna dzikich gęsi, na północy czy na południu?" - Ich ojczyzną jest niebo... odpowiada pisarz.
Mogło by powstać zdjęcie życia lecz trudno je podejść, gęsi wykazały się czujnością i zerwały do lotu już, gdy byłem ze 200 metrów od nich. Widok był przepiękny, ale pozostał w tylko w mojej głowie. Jak to czasem się zdarza autofokus aparatu zgłupiał w "decydującym momencie" i chyba TEGO ZDJĘCIA nie będzie.
Mogło by powstać zdjęcie życia lecz trudno je podejść, gęsi wykazały się czujnością i zerwały do lotu już, gdy byłem ze 200 metrów od nich. Widok był przepiękny, ale pozostał w tylko w mojej głowie. Jak to czasem się zdarza autofokus aparatu zgłupiał w "decydującym momencie" i chyba TEGO ZDJĘCIA nie będzie.
Właśnie czytam "Lotem gęsi" Mariusza Wilka - powoli i uważnie, często cofając się, dając sobie czas na pokreślenia i notatki. Nie chcę aby ta lektura skończyła się dla mnie zbyt szybko.
Lektura kolejnych tomów "Dziennika Północnego", stała się dla mnie "przygodą duszy", kolejnymi spotkaniami z dobrym znajomym, człowiekiem, z którym chciało by się zaprzyjaźnić. Wilk pisze tak jak by opowiadał, niespieszno, często zatrzymując się nad szczegółem jak makro-fotograf. "...nie śpiesz się ze swoją pracą (...) bo tropa się nie kończy. Każdy koniec jest nowym początkiem. Z końcami zwykle tak bywa." [s. 141]. Nie przypadkiem motto książki jest cytatem z Sebalda, innego włóczęgi-intelektuaulisty, który w „Pierścieniach Saturna” snuje rozważania o powolnym, ale nieuniknionym procesem rozmywania się miejsc, przedmiotów, ludzi i zwierząt w niepamięć.
Niektórzy porównują prozę Wilka i Stasiuka. Nie powinni tego robić, bo obaj pisarze mają zupełnie inne podejście do pisania, życia i sztuki. To dwie zupełnie różne osobowości. Podróżujący, niespokojny duch Stasiuk jest tylko biernym obserwatorem "strumienia rzeczywistości", który przetacza się przed jego oczami a że wzrok ma bystry i jest sprawnym pisarzem to i jego książki czyta się z przyjemnością. Niestety tylko prześlizguje się po powierzchni życia w Rumunii, Serbii, na Węgrzech. A szkoda bo potrafi wnikać w sedno rzeczywistości, takie były jego powieści z historiami umiejscowionymi okolicach Dukli. Piękne i zapewne nie zmyślone historie, przez kogoś mu opowiedziane, które doczekały się pióra artysty. Mariusz Wilk to zupełnie inny format, u niego wszystko jest głęboko przeżyte, stara się wejść opisywane miejsca jak najgłębiej, dotrzeć do istoty. Niestety, nie zawsze, rozdział o podróży po Labradorze, nie jest niczym więcej niż relacją z koleżeńskiej wycieczki turystycznej. Przekładając to na język fotografii (w końcu sam porównuję) Stasiuk to mały obrazek a Wilk średni format. Ze wszystkimi wadami i zaletami obu systemów. "Mały" w tym wypadku nie znaczy gorszy tylko"inny".
Niektórzy porównują prozę Wilka i Stasiuka. Nie powinni tego robić, bo obaj pisarze mają zupełnie inne podejście do pisania, życia i sztuki. To dwie zupełnie różne osobowości. Podróżujący, niespokojny duch Stasiuk jest tylko biernym obserwatorem "strumienia rzeczywistości", który przetacza się przed jego oczami a że wzrok ma bystry i jest sprawnym pisarzem to i jego książki czyta się z przyjemnością. Niestety tylko prześlizguje się po powierzchni życia w Rumunii, Serbii, na Węgrzech. A szkoda bo potrafi wnikać w sedno rzeczywistości, takie były jego powieści z historiami umiejscowionymi okolicach Dukli. Piękne i zapewne nie zmyślone historie, przez kogoś mu opowiedziane, które doczekały się pióra artysty. Mariusz Wilk to zupełnie inny format, u niego wszystko jest głęboko przeżyte, stara się wejść opisywane miejsca jak najgłębiej, dotrzeć do istoty. Niestety, nie zawsze, rozdział o podróży po Labradorze, nie jest niczym więcej niż relacją z koleżeńskiej wycieczki turystycznej. Przekładając to na język fotografii (w końcu sam porównuję) Stasiuk to mały obrazek a Wilk średni format. Ze wszystkimi wadami i zaletami obu systemów. "Mały" w tym wypadku nie znaczy gorszy tylko"inny".
Bracholin kojarzony jest z murowanym wiatrakiem holenderskim - 20 lat temu była to ruina, dzisiaj cieszy oko rekonstrukcja zabytku - ale kawałeczek dalej mamy coś znacznie więcej. Do wsi prowadzi stary bruk, układ wsi - jej bardzo ciasna zabudowa, zachowały się jeszcze z czasów historycznych. Pierwszym wrażeniem jest myśl, że czas się tutaj zatrzymał. Jest to jednak wrażenie pierwsze i pozorne, bo za rozpadającymi się ogrodzeniami powstają (za unijne dotacje) nowoczesne budynki mieszkalne i gospodarcze. A na jednej ze stodół piękne murale. O ile pierwsze rozumiem bo jesteśmy przecież w krainie LECHA, to co skłoniło autora do na malowania wielkiego logo Pepsi-coli na ścianie szopy?
Bracholin, 5.03.2012 r. |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz