czwartek, 15 marca 2012

Estetyka błędu.



ANALOGSY
Jednym z najbardziej dogłębnie przestudiowanych przeze mnie poradników fotograficznych była książka Ryszard Kreysera "Błędy fotograficzne". Bardzo cierpiałem, gdy egzemplarz wydany w latach 70 buchnęła jedna z moich wychowanek. Na szczęście później dostałem nowsze wydanie z 1989 r.
Książka Kreysera stawała się nieoceniona na etapie  młodzieńczej choroby poszukiwań i eksperymentów, którą przechodzi chyba każdy początkujący fotoamator. Później to mija i staramy się osiągnąć idealne odbitki przez doskonalenie rzemiosła. W końcu powstaje ta, zdawało by się, kopia idealna. Jest harmonijnie skomponowana, tony ma rozłożone proporcjonalnie, widać wszystko zarówno w głębokich cieniach i najwyższych światłach. Pięknie ale bez ducha. Odkurzamy więc Kreysera i przypominamy sobie jak by tu coś spieprzyć aby nie było tak pięknie, żeby obraz był rozpoznawalny jako nasz. Aby nosił indywidualny stempel. Czasami pomaga nam przypadek (jak wyżej). Wstyd nam się przed samym sobą przyznać, że znowu wkraczamy na manowce formalizmu.



Na zdjęciach, to samo "magiczne miejsce" w SC, z błędem i bez. Niestety skanowanie negatywów nie jest moją mocną stroną. Łatwiej mi zrobić dobrą odbitkę pod powiększalnikiem niż ją potem zeskanować. Może to będzie wreszcie początek nowej serii analogsowej, której bohaterem będzie SC, bezpośrednio przed gwałtownymi przemianami jakie niesie nam świat.

4 komentarze :

  1. Ciekawy przekaz. Swojego czasu próbowałem właśnie tak działać na przeterminowanych negatywach licząc na plamy, grzyby, dymówkę (właśnie ów stempel) - niestety udało mi się to uzyskać jedynie na Fotopanie, okazało się że Orwo wychodzi zbyt poprawnie, nawet po upływie 30 lat od terminu przydatności. Skończyło się na tym, że pół mojej lodówki to jeden wielki skansen NRD z którym sam już nie wiem co począć. Pewnie będą w niej zalegać do wyczerpania zapasów, lub doczekają momentu w którym treść będzie uzasadniała formę.

    Niemniej jednak, orwografia to wbrew pozorm (i wszelkiej logice) bardzo dobra szkoła warsztatu. Tak mocno przeterminowane filmy mają margines błędu (zarówno naświetlania jak i obróbki) ograniczony do minimum. Nie żałuję czasu i pieniędzy, które poświęciłem na poszukiwania tych materiałów.

    Mało co dało mi tak popalić jak NP20, którego miałem całą baterię i zmarnowałem 2-3 rolki zanim nauczyłem się z tym obchodzić. Do końca życia nie zapomnę jak za pierwszym razem nawijałem to na szpulkę koreksu przez dobre 30-45 minut, bo tak mocno się to orwomać skręcało (we wszystkie możliwe strony!), że w mgnieniu oka przypomniałem sobie całą łacinę....

    Swoją drogą, musiało komicznie to wyglądać, bo za drugim razem problem rozwiązałem przez trzymanie tej zwojówki w zębach w celu jej napięcia podczas wkręcania - wtedy szło już gładko :)

    Jutro zacznę użerać się (już to czuję w kościach) z Orwochromem UT20.

    P.S. Jeżeli zależy Panu na wydaniu tej ksiażki akurat z lat 70tych, mam takie na półce, mogę się zamienić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapomniałbym. Nie zgodzę się z jednym :) Takie eksperymenty uważam za coś pożytecznego i dobrego, a nie chorobę. Po pierwsze jest to badanie możliwości aparatu, negatywu czy powiększalnika i dzięki takim eksploracjom można się dowiedzieć co możemy zrobić, ile możemy wycisnąć z tego czym dysponujemy. Po drugie, znajomość pewnych sztuczek (typu multiekspozycja) czy rozwiązań może stanowić potężne narzędzie w rękach nawet profesjonalnego fotografa przez duże "F": nawet antyestetyka (kontrolowana) czy kombinatorstwo potrafi zrobić prawdziwy szał, co wykorzystywali np. futuryści.

    Wszystko zależy co chce się przekazać. Jeżeli chcemy opowiedzieć o niedoskonałościach świata, negatywy przeterminowane będą dobrym pomysłem, moim zdaniem warto to tak podkreślić, ale może jest to tylko moje zdanie jako osoby prawie ćwierćwiecznej :)

    Przynajmniej ja niektóre rzeczy tak pokazuję, czasem lubię coś spieprzyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje przemyślenia na temat "orwografii" bardzo sobie cenię. Dziex. O ile poszukuję a nawet wręcz tropię, stare papiery bromowe Fotonu, to staram się nie używać przeterminowanych filmów. To zbyt nieprzewidywalne. Chyba, że jak w Twoim przypadku ilość materiału pozwala zepsuć znaczną część na próbki. (Dawno temu na wykładach z filozofii często przywoływane było prawo dialektyki, że "ilość przechodzi w jakość". Powszechne stosowanie tego prawa w gospodarce realnego socjalizmu ostatecznie doprowadziło do upadku tego systemu.)
      Jeśli jednak chodzi o część drugą to trudno mi się z Tobą zgodzić. Faktycznie eksperymenty uczą warsztatu, ale niekoniecznie trzeba się uczyć na błędach. Większość kombinacji przerabiali inni i przeważnie to opisali. Nieodżałowany Eryk Zjeżdżałka twierdził, że szkoda czasu i pieniędzy na różne łomografie, pinhole, montaże, tonowanie. (Osobiście zarzuciłem "p-otworki" w momencie, kiedy pudełkiem wykonałem zdjęcie niczym jakościowo nie różniące się o fotografii zrobionej amatorskim aparatem; tajemnica tkwi w jakości otworka, gładkości "dirki"!). Odbitki Eryka były perfekcyjne a jednocześnie od pierwszego rzutu oka rozpoznawalne jako "zjeżdżałki". On najbardziej odcisnął się na moim myśleniu o fotografii, mimo że był o całe pokolenie młodszy. Gdy go poznałem był już ukształtowanym fotografem a ja dopiero eksperymentowałem, szukałem, zastanawiałem się jak i co fotografować. Dzięki kilku zaledwie rozmowom odrzuciłem wszelkie poszukiwania formalne na rzecz doskonalenia rzemiosła. W pewnym momencie nawet starłem się odrzucić ten indywidualny odcisk na zdjęciu, w kierunku wręcz antyestetyki. Na szczęście poznałem Bogusia, który bardzo dba o to aby pogodzić niepowtarzalność artysty z mistrzowskim rzemiosłem... ale to już zupełnie inna opowieść.

      Usuń
  3. Jeżeli chodzi o przewidywalność - kupuję zawsze większe ilości z tego samego źródła (np zgrzewki) i przed kupnem dręczę sprzedawcę pytaniami jak długo, w jakich warunkach i ile lat było to przechowywane. Na materiałach z NRD naciąłem się może 2-3 razy, okazało się ,że należało tylko zmienić wywoływacz (Hydrofen czy Rodinal nie nadaje się do nich w ogóle) i wszystko wychodziło jak żyletka. Nie wiem czemu negatywy wschodnioniemieckie sprawują się tak "dobrze", może to kwestia tego, że późniejsze partie były pakowane w hermetyczne folijki i zbytnio wszystko się nie utleniało? Tego nie było w Fotonie czy Swiemach. Tego nie ma też w starych materiałach kolorowych, dlatego musiałem poświęcić jednego Orwochroma na próbki, bo tu już czułości nie oszacuję. Niby UT20 z terminem do 1988, 20 lat w lodówce...a czułość 50, 25, 12 ASA...lub nawet mniej - to możliwe. Swoją drogą, nawijanie tego do koreksu to istny koszmar, szło jeszcze gorzej niż z tym NP20, więc chylę czoła przed wszystkimi którzy byli na to skazani :)

    Jeżeli chodzi o odpowiedź na pytanie "po co?", faktycznie uderzę się w pierś i przyznam, że wpakowałem się w to dla samej "sztuki dla sztuki" by potem siedzieć w tym przez rok czy dwa i dopiero po poznaniu Świetlicy zacząć się głębiej nad tym zastanawiać.

    Dla niektórych to Lomo, zabawa, eksperyment, formalizm, dla innych orwografia, czyli technika która posłuży mi przy próbach pokazania przeszłości, czy niedoskonałości w teraźniejszości zdominowanej przez kult perfekcjonizmu. Może i historyk ze mnie niedoszły i kiepski (zrezygnowałem na drugim roku), ale wyobrazić sobie przeszłości w kolorach nie potrafiłem nigdy. Lata 80te (którę chcę przemycić do zdjęć jako 4 wymiar) częściowo wyobrażam sobie właśnie w tych paskudnych kolorach, którymi mam zamiar się posłużyć.

    Niestety pułapką jest to, że jak się coś spieprzy - nie wiadomo gdzie szukać błędu. Dlatego też wszystko trzeba robić podręcznikowo, filmy przeterminowane to materiały specjalnej troski - nawet nie powinno się ich płukać w bieżącej wodzie bez garbowania by nie odpadła emulsja :)

    Pinhole cenię sobie bardzo i dlatego też się tym zajmuję. Cenię sobię ten charakterystyczny rysunek, czy możliwość zawinięcia papieru w puszcze, tudzież plenerowe modlenie się do obscury nawet przez godzinę czekając na naświetlenie. To ma swój urok. Lubię poza tym uwieczniać tym sposobem upływ czasu, czy jakiś dłuższy proces (chociażby spalania się takiej świeczki czy otwierania się tulipana w wazonie), czego nie zrobiłbym "normalnym" aparatem - jakoś nie przekonuje mnie wkręcanie miliona ściemniających filtrów (np spawalniczych) na obiektyw :)

    Jeżeli będę chciał zrobić coś porządnie od początku do końca - wtedy się przyłożę. Obecnie pracuję nad tonalnością i zlikwidowaniem białych plamek (kurz z negatywu) z odbitek - w tym celu zamierzam przerzucić się całkowicie na porządny aparat średnioformatowy. Mam dość już tych wszystkich klamotów, Krasnogorsków, Kijewów - zamierzam dać to pod młotek i uzbierać na TLR Mamyię. Będzie dobrze, ostro, dokładnie, film świeży...i dobry papier.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

..: Notatki z prowincji :..

Notatki z prowincji. Listy z Suicide City 1.

Świat się szybko zmienia, zmienia się internet, powoli zmienia się i ten blog. Od jakiegoś czasu staje się dla mnie - jak to kiedyś p...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Obserwatorzy