czwartek, 28 marca 2013

War photographer Krzysztof Miller (1)


Nastał u mnie czas ładowania akumulatorów. Lektury, filmy, prace ciemniowe. W ostatnich miesiącach pojawiło się trzy znaczące pozycje napisane przez fotografów wojennych i żonę war reportera. Te pozycje to: Bractwo bang-bang Grega Marinovicha i João Silvy, 13 wojen i jedna. Prawdziwa historia reportera wojennego Andrzeja Niziołka, Krzysztofa Millera oraz Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym Grażyny Jagielskiej.
O filmie nakręconym na podstawie wspomnień pistoletów z RPA już pisałem. Najbardziej przeżyłem opowieść Millera. Ta książka to szczere, wyznanie twardziela, który przeszedł piekło wielu wojen jakie miały miejsce na ziemi w ostatnich 20 latach. Fotograf opowiada o cenie jaką musiał zapłacić za obrazy, które często zafunkcjonowały tylko przez chwilę jako newsy. Barwnie, często z ironią opisuje codzienna pracę fotoreporterów wojennych. To elitarny klub, nie ma ich wielu, w zasadzie wszyscy się znają i regularnie spotykają podczas konfliktów zbrojnych w różnych częściach świata. Wspominają kolegów, którzy nie dożyli kolejnej wojny. Jak sobie radzą z olbrzymią ilością obrazów ludzkiego okrucieństwa? Najczęściej przez wyparcie starszych aby zrobić w umyśle miejsce dla nowych. Nie unikają używek, alkohole i narkotyki są im niezbędne aby nie zwariować.
Miller jest jednak zbyt dobrym fotografem abyśmy jego zdjęcia mogli zapomnieć. Wiele jego fotografii nie tylko uzupełnia historie napisane przez kolegów i koleżanki dziennikarzy, często są czymś więcej niż suchym dokumentem - moralitetem, wielowarstwowym przesłaniem. Jak choćby to  zdjęcie z RPA uwieczniające fotoreporterów w akcji albo to z udziałem wygłodzonych dzieci z obozu uchodźców w Kongo, które w celu wypróżnienia się, przysiadły na brzegach kartonu z logo agendy ONZ.


poniedziałek, 18 marca 2013

Bracholin 2013. Gęsie przeloty




Doroczny spektakl migracji gęsi

Trzecia dekada marca to czas wiosennej migracji stad gęsi z północy na południe. W tych dniach nad Jeziorem Bracholińskim spotkać można niemal każdy z 9 gatunków dzikich gęsi odwiedzających od niepamiętnych czasów te ziemie. Jako pierwsze lecą gęgawy, potem gęsi zbożowe, a na końcu białoczelne. Oprócz tych trzech dominujących gatunków zdarzają się: śnieżyce, bernikle białolice, bernikle kanadyjskie, bernikle rdzawoszyje czy gęsi małe.








Najczęściej spotykane gęsi zbożowe Anser fabalis oraz gęsi białoczelne Anser albifrons zbierają się - na przeloty - w mieszane stada, które mogą składać się z ogromnej liczby osobników, sięgającej nawet kilku tysięcy. Bernikle, gniazdują dość daleko, na Grenlandii i Spitsbergenie, dlatego rzadziej spotykane są w naszym kraju, a ich obserwacje mogą stanowić nie lada gratkę dla miłośników ornitologii. Okolice Jeziora Bracholińskiego są w zasadzie enklawą pozostawioną naturze przez człowieka. Sama miejscowość Bracholin - jedna z najstarszych w okolicy a co za tym idzie również w Polsce - to kilka zaledwie gospodarstw. Pobliskie, starożytne Rgielsko, też nie jest duże. W równie wiekowym Łeknie, czas zatrzymał się dawno temu. Niewiele jest w okolicy obiektów, które psułyby krajobraz. Jedyna linia energetyczna biegnie wzdłuż drogi do wsi Bracholin.
Gęsi zatrzymują się na polach przed Bracholinem, kilkaset metrów od jeziora. Z drogi Łekno-Rąbczyn ich nie widać, chyba, że ktoś chce je zobaczyć. W celu obserwacji warto ostrożnie podejść w pobliże odpoczywających gęsi (ale nie bliżej niż 100 metrów, gęsi to ptaki bardzo ostrożne i łatwo je spłoszyć), podszedłem chyba zbyt blisko, bo spowodowałem stopniowe poderwanie się kilkutysięcznego stada. Widok był niezapomniany, ale postaram się następnym razem nie wywoływać gęsiej paniki. Ptaki wykonały duże koło nad Łeknem, jeziorami Rgielskim i Bracholińskim zanim ponownie siadły na polach bracholińskich.*)








Gęsi tej wiosny (a raczej zimy), zaczęły przylatywać trochę wcześniej, już w połowie miesiąca muszą jakoś przetrzymać marcowy nawrót dość srogich jak na nasze przyzwyczajenia mrozów marcowych. Mimo przejmującego zimna nad jeziorem jest pięknie, szczególnie gdy zaświeci słońce. Czysty, biały śnieg, który spadł na pola zaledwie tydzień temu stwarza aurę czystości i jasności. Gęsi spektakl migrujących gęsi trwa krótko, zwykle około 10 dni.
Spośród kilku gatunków zatrzymujących się tutaj w czasie przelotów jedynie gęgawa Anser anser (ok. 1500 par, reszta leci dalej) zakłada tutaj gniazda lęgowe. Gęgawy, podobnie jak inne gęsi, są niezwykle ostrożne i płochliwe. W okresie lęgowym na gniazdo wybierają jak najbardziej niedostępne miejsca, jak szuwary wokół tutejszych jezior, w których naprawdę czują się bezpiecznie. Zaniepokojone gęsi mogą nawet porzucić gniazdo i więcej do niego nie wrócić.

Powszechnie znana jest legenda opowiadająca o tym, jak to   czujne gęsi ostrzegły krzykiem mieszkańców Rzymu, przed nocnym atakiem Gallów.

 




*) Bracholin, 16/03/2013, wszystkie zdjęcia wykonane zostały aparatem cyfrowym .

sobota, 16 marca 2013

Fotografioły 2, czyli przygody ciąg dalszy




Krzysztof Szymoniak, autor znanej już nie tylko w Poznaniu serii Fotografowie Wielkopolski, ukończył pracę nad kolejnym tomem swoich esejów poświęconych fotografii. We wstępie do okołofotograficznych ćwiczeń umysłowych, jak zwykł nazywać swoje teksty, napisał między innymi: 
Drugi tom Fotografiołów, jaki ośmielam się zaproponować czytającej publiczności, otwierają moje ulubione kadry, na jakie trafiłem w roku 2012. Całość podzieliłem, podobnie jak poprzednio, na trzy części - Ludzie, Sprawy, Rozmowy - które zawierają łącznie trzynaście rozdziałów. Dwa ostatnie są rozmowami – z Krzysztofem Jureckim oraz Anią Ignasińską-Zjeżdżałką. Przy okazji rozmowy z Panią Anną prezentuję także dziesięć nigdy wcześniej nie pokazywanych i nie publikowanych fotografii Ireneusza Eryka Zjeżdżałki. Z nowości (w stosunku do tomu poprzedniego), które przyjęły tutaj kształt pozytywnych ekstrawagancji intelektualnych, jakich w okołofotograficznej eseistyce raczej niewiele się zdarza, proponuję korespondencję Bogusława Biegowskiego z Lechem Szymanowskim i Lecha Szymanowskiego z Bogusławem Biegowskim. Jest to dosyć obszerny Aneks do tekstu poświęconego wczesnej twórczości Lecha Szymanowskiego i jej estetyce przeniesionej na całą jego, także współczesną, twórczość fotograficzną. Główną kwestią, roztrząsaną i badaną przez B.B. i L.S. w tych listach jest kwestia istnienia i zdefiniowania czegoś, co obaj panowie nazywają fotografią ubogą - zresztą w nawiązaniu do teatru ubogiego, jaki w swojej praktyce teatralnej uprawiał Jerzy Grotowski. Zupełnym skandalem może być w tej sytuacji aneks do aneksu, czyli Manifest antyhybrydowy, podpisany przez obu wspomnianych uczestników dysputy. Tak więc tom Fotografioły 2 zawiera, między innymi, rozdziały poświęcone Kolektywowi Fotograficznemu Świetlica, Henrykowi Królowi, Zdzisławowi Stoltmanowi, Maciejowi Kuszeli, Antoniemu Jeśmontowiczowi, Janowi Rosołowskiemu, Lechowi Szymanowskiemu, a także dwie rozmowy, dwa teksty problemowe i omówienie czterech nowych albumów fotograficznych z roku 2012, których autorami są artyści należący do poznańskiego Oddziału ZPAF.
Znane są już terminy i miejsca pierwszych prezentacji książki: 11 kwietnia 2013 w Gnieźnie,  w Bibliotece Publicznej Miasta Gniezna, o godz. 18.00 podczas wernisażu wystawy Gniezno Antywidokówki oraz 17 maja w Kole, podczas Finału Konkursu Portret i warsztatów fotograficznych Obrazki z przedmieścia

środa, 13 marca 2013

Flashbacki Florina Andreescu



Córka przywiozła nam z Rumuni dwa interesujące albumy fotograficzne, o jednym z nich będą poniższe refleksje. Zaskakująco ale i przewidywanie potoczyła się droga fotograficzna Florina Andreescu.  Zaskakująco, bo znając jego wczesne prace, pomyśleć by można, że wybierze drogę fotografii humanistycznej, reportażu, dokumentalnych cykli. Przewidywalnie, bo od początku był świetnym fotografem, szybko opanował rzemiosło, łatwo przestawił się na technologie cyfrowe. Florin Andreescu zaczął fotografować jako 13 latek,  kiedy miał 19 został przyjęty do Związku Artystów Fotografików (AAF)  Rumunii*). Najwcześniejsze reporterskie zdjęcia wykonywane przez chłopca a potem młodego mężczyznę próbują opisać życie codzienne w Rumuni na przestrzeni 20 lat. Są to jakby przebłyski nielakierowanej rzeczywistości w socjalistycznej dyktaturze.  Autor nie mógł pokazywać tych zdjęć na oficjalnych wystawach w czasach czerwonego reżimu, znane były one jedynie kolegom fotografom. Andreescu przez 20 lat dokumentował życie rumuńskich miast, wsi, konsekwentnie i dużo fotografował od czasów panowania Ceausescu do jego bolesnego upadku, zatrzymywał na swoich kadrach trudną drogę Rumunów ku demokracji. Na jego zdjęciach widzimy marsz górników na Bukareszt w 1991 r., pracę i wypoczynek ludzi różnych zawodów i klas społecznych. Obok kadrów z metropolii mamy obrazy prowincji, częściej biedę niż bogactwo.



O ile w czasach socjalistycznych życie codzienne Rumunów było skromne dla wszystkich a bieda była nawet wizualnie atrakcyjna w formie folkloru, to na zdjęciach z lat 90 widzimy morze nędzy i ubóstwa, kaleki i żebraków, cygańskie rodziny, umierających starców i bezpańskie psy. Z drugiej strony mamy pierwsze jaskółki dobrobytu, luksusowe sklepy, zachodnie marki, piosenkarkę Sandrę i Michaela Jacksona, którzy jako jedni z pierwszych celebrytów dotarli tutaj z szerokiego świata. 



Układ książki jest chronologiczny ale przewracając kolejna kartkę nie wiemy na co trafimy. Florin Andreescu zatytułował album Flashback (1975-1995). Autor wyjaśnia, że świadomie użył angielskiego terminu z języka filmowego oznaczającego retrospekcję czyli nic innego jak przywołanie wydarzeń z przeszłości. Filmowcy używają retrospekcji, gdy chcą ujawnić wszystko, co wcześniej przemilczeli (a widz się nie nudził). To odkrycie nieznanych faktów, pojawić się może w  najmniej oczekiwanych momentach. 
Mnie, bardziej odpowiednie wydaje mi się pojęcie flashbacków rozumianych jako terminu z psychologii, czyli krótkotrwałe stany, objawiające się omamami wzrokowymi, błyskami kolorów, pozytywnymi powidokami. Stany te bywają wyzwalane stresującymi sytuacjami, zmęczeniem, otaczającą ciemnością jak i samą chęcią przeżycia takich doznań. Mogą też być pochodną zażywania substancji takich jak LSD czy marihuana (o co autora nie posądzam). Chodzi mi raczej potraktowanie zbioru obrazów Andreescu, jak pojedynczych jasnych rozbłysków wydobytych z pamięci niż próbę syntetycznego opisu życia Rumunów w latach 70. 80 i 90.





Zanim powstał album to najpierw była wystawa, składającą się z 20 zaledwie zeskanowanych i powiększonych kadrów. Florin Andreescu pisze, że przygotowania do wystawy pozwoliły mu odbyć podróż sentymentalną do krainy dzieciństwa i młodości, która była jednocześnie pięknym snem ale i kłamstwami, których nigdy nie potrafi zapomnieć. W pewnym sensie wystawa w była również jego osobistym hołdem złożonym filmowi nazwie Azo, czarno-białemu negatywowi produkcji rumuńskiej (?). 


Florin Andreescu

Dzisiaj Florin Andreescu zajmuje się fotografowią komercyjną, wydaje albumy i przewodniki turystyczne na temat najbardziej popularnych miejsc w Rumuni i na świecie.
Oficjalna strona fotografa: www.florinandreescu.com/

*) Asociatiei Artistilor Fotografi (AAF) din Romania

poniedziałek, 4 marca 2013

W Starym Koninie






W Koninie zamierzałem sfotografować tylko jeden obiekt, słup milowy - obelisk o fallicznym kształcie, który jest najstarszym znakiem drogowym w Polsce. Stoi obok gotyckiego kościoła Św. Bartłomieja. Łacińska inskrypcja głosi, że został ufundowany przez komesa palatyna Piotra w 1151 roku. Pierwotnie słup ustawiony był pobliżu konińskiego zamku i wyznaczał połowę drogi między Kaliszem a Kruszwicą. Miły starszy pan, zapytany o drogę na Starówkę zaprowadził mnie do samego słupa, wyjaśniając w międzyczasie, że szkoda mojego czasu bo tam nic nie ma. Trudno było mi się z nim zgodzić, bo gdybym nawet nic poza słupem w Starym Koninie nie znalazł, to i tak bezpośredni kontakt z olbrzymim kręglem z XII w. w pełni mnie usatysfakcjonował. Mój przewodnik, porównując Konin z Krakowem z którego pochodzi, miał duży dystans do tutejszych zabytków. Przyjechał  do pracy w konińskiej kopalni 40 lat temu,  zaraz po studiach, na kilka lat zaledwie, aby się tylko trochę dorobić i wrócić do rodzinnego miasta. Swoje konińskie życie, mimo, że od wielu lat jest na emeryturze ciągle traktuje tymczasowo. Do Krakowa raczej się nie przeniesie. Nie dorobił się aż tak bardzo aby kupić mieszkanie w Krakowie, poza tym tutaj na prowincji, życie jest chyba tańsze? 







Parę kroków dalej stoi klasycystyczny ratusz z przełomu XVIII i XIX wieku. Budynek ma kształt trapezu, a na wieży zamontowany jest zegar pochodzący z klasztoru w Lądzie. U wylotu - na nadwarciańskie bulwary - z ładnie odrestaurowanego, klasycystycznego Rynku stoi (od 2009 r.) czarny pomnik konia albo ludzko-końskiej hybrydy, który umieściłem 2 posty temu (20.02.2013).



Między Nowym a Starym Koninem.

..: Notatki z prowincji :..

Notatki z prowincji. Listy z Suicide City 1.

Świat się szybko zmienia, zmienia się internet, powoli zmienia się i ten blog. Od jakiegoś czasu staje się dla mnie - jak to kiedyś p...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Obserwatorzy